Gerard
Górnicki jest wybitnym Resoviakiem. Urodzony w 1920 r. w Strzyżowie nad
Wisłokiem, w latach 1934–1939 bronił bramki w drużynie piłki nożnej
Resovii. W czasie okupacji niemieckiej Gerard Górnicki był żołnierzem
Armii Krajowej, a także nauczycielem w tajnym nauczaniu. Jest
absolwentem Wydziału Prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim (1947 r.),
obecnie mieszka w Poznaniu. W latach 1966–1975 pełnił funkcję prezesa
poznańskiego oddziału Związku Literatów Polskich. Prawnik, nauczyciel
szkoły średniej, poeta i pisarz, autor m.in. opowiadań: „Sybirca”(1957
r.), ”Portret kota”(1961), „Spotkanie przed bramą do nieba”(1971), „Na
śniegu widniała gwiazda”(1978) oraz powieści: „Powrót Stanleya Kozdry”(1963),
„Spotkanie z rzymianką”(1966), „Ucieczka na obczyznę”( 1968), „Dom na
Pacyfiku” (1969), „Dziewczyna Anh odchodzi” (1973), „Miasto
króla”(1974), „Szukanie ocalenia”(1988), „Bitwa szalała do
wieczora”(1984), „Matka śnieżna”(1989), „Dolina grzechów”(1993),
„Mściwoj i Anna Maria”(1994) i innych. Po latach na spotkaniu z autorem
w dniu 18.06.2004 r. w Strzyżowie, Gerard Górnicki tak wspominał swoją
przygodę z Resovią: „Kwiat paproci - to bajeczny kwiat, który ma
zakwitnąć raz w roku, ten kto go znajdzie, stanie się szczęśliwy. I tak
było w roku 1937, kiedy my, piłkarze Resovii, zdobyliśmy mistrzostwo
lwowskiej ligi okręgowej po rozgromieniu we Lwowie drużyny Sokół II 7:0,
a po pierwszym meczu o wejście do I ligi w Rzeszowie, start wypadł
znakomicie 8:0 z Unią Lublin, potem 5:0 z Reverą Stanisławów. Ale
przyszły porażki i awansowała warszawska Polonia i wileński Śmigły. Były
to nasze dalekie podróże, także nocą, na Wołyń. Miałem 17 lat, po
meczach wracało się na ósmą godzinę do szkoły. Ze Lwowa, Tarnopola,
Sambora, Stryja, Przemyśla i innych miast galicyjskich. Resovia była
bliską krewną strzyżowskiej młodzieży, grali, chodzili do liceum,
paradowali z dziewczynami – Józek Wróbel, Staszek Melko, Tadek Hogendorf,
Emil Kotelnicki, więcej tajemnic zna Bronek Kołodziej „Czarny”.
Gerard
Górnicki z okresu gry w Resovii stoi w środkowym rzędzie drugi od
lewej Ostatni zjazd Sokoła w Strzyżowie, sierpień 1939 r. | źródło: Strzyżów wczoraj i dziś
W Strzyżowie mieszkali rodzice bramkarza Romka Saneckiego, ja byłem na
początku jego zastępcą, zza bramki miałem wgląd na boisko i oceniałem
Staszka Barana, Makusia Łącza, wszak reprezentantów Polski wyławiał u
nas sam Kałuża. W drużynie grali licealiści, wojskowi, robotnicy,
nauczyciele, od roku 1905, od powstania klubu. Mam piękną księgę
pamiątkową wydaną na 70-lecie CWKS Resovii (1975), wiele wiadomości,
anegdoty, postaci, wyniki różnych dyscyplin, bogato i sławnie. Wracam
myślami do owego roku 1937, do fotografii i prasowych sprawozdań z
zachwytami, wszak zdolności i charaktery, tatenty, spryt, upór, a gdy
nogi biegają, główka musi pracować, refleks, intuicja i sam Pan Bóg wie
co jeszcze ujawniają się na boisku, różne kombinacje, taktyki,
przyjaźnie, wspomaganie, bez konfliktów i osobistych „zagrywek” – dają
rezultaty na miarę olimpijskiego ładu, spokoju w sukcesach, bez łez w
klęskach. A przecież w tamtych hojnych latach w klubie nie było ani
trenera, ani niańki. Dochodziliśmy łatwo do takiej gry, kiedy ręce same
układały się do oklasków i aplauzu. Oczywiście, że nasze strzyżowskie
kluby – Sokół, Strzelec dawały szanse gdzieś dalej, a i Czarni Jasło nie
skąpili rodzimych asów. Mam tylko jedną fotografię Resovii z owego roku
1937, z Jarosławia, bo tam grało Ognisko Jarosław,
szliśmy tyralierą szeroką ulicą, elegancko ubrani, w krawatach, bez
szkolnych mundurków, przecież zakaz grania w renomowanych klubach
istniał, choć nauczyciele nasi patrzyli przez palce, podziwiali nas w
grze, może mniej przy tablicy i mapie w klasie, ba, chodzili na mecze i
dawali rozgrzeszenie, tak czynił ksiądz uczący religii. A przecież
rygory obyczajowe działały, bez picia i palenia, co najwyżej z
dziewczyną w maliny. Nie wiem, co w moim żywocie było decydujące, by się
nie wstydzić grzechów, zapewne tamte lata okazały się ważne, a przecież
ciężkie, wymagające siły, czego życzę młodzieży dzisiejszej, też
zdolnej, szalonej i z wielkimi szansami…po ten kwiat paproci…”(G.
Górnicki: Ze zbioru „Zielony mosteczek i inne tajemnice spowiedzi” ,
Poznań 2002, s. 30–31. Przedruk za zgodą G. Górnickiego).
|