Na uroczystości, jakie odbyły się z okazji jubileuszu 100-lecia Resovii
przybyła spora grupa byłych zawodników i działaczy tego klubu. Wśród nich nie
brakło nestorów tej rangi co 87-letni Tadeusz Hogendorf i jego rówieśnik Gerard
Górnicki. Obaj byli piłkarzami broniącymi resoviackich barw w latach
przedwojennych. Po wojnie piłkarską karierę kontynuował z powodzeniem ten
pierwszy, a drugi zajął się także z powodzeniem pisarstwem (napisał 35 książek,
w tej liczbie sławne "Łuny w Bieszczadach"). Obaj starsi panowie z sentymentem
wspominali dawne czasy, kiedy piłkarze grali najczęściej za symboliczne
"dziękuję" i brawa kibiców, a rzadziej za jakiś poczęstunek.
Podobnie "nagradzani" byli futboliści zaraz po wojnie, o czym wspominali
Zbigniew Klee, Marian Barański, Bronisław Pieniążek i Kazimierz Krzyszczuk.
Także za moich czasów, czyli na początku lat 50., zawodnicy byli czystej wody
amatorami. Zwłaszcza młodzi wychowankowie klubu, którzy ambitnie walczyli o
miejsce w pierwszej drużynie i dla których premią był awans do grona
rutynowanych seniorów i występ u ich boku w reprezentacyjnym stroju. Ci starsi
otrzymywali jakieś gratyfikacje finansowe, ale nie były one dla nich na tyle
satysfakcjonujące, aby przywiązały do zespołu na stałe.
Kiedy w 1953 r. zaczęły się dla klubu chude lata drużyna piłkarska została
akurat zaliczona do nowo utworzonej III ligi rzeszowsko-lubelskiej. Czekało ją
więc bardzo trudne zadanie. Jak dotrzymać kroku przeciwnikom, którzy dzięki
bogatszym patronom posiadali w swoich składach doświadczonych zawodników -
zastanawiali się działacze Resovii. Co zrobić, aby wyjść obronną ręką z
rywalizacji z takimi zespołami jak GWKS i Stal Rzeszów, Legia Krosno, Stal
Stalowa Wola, Polonia Przemyśl czy OWKS Lublin. Ponieważ klubowa kasa świeciła
pustkami trzeba było liczyć - podobnie jak to dzieje się dzisiaj - li tylko na
własnych młodych wychowanków. A ci nie zawiedli. Byłem jednym z tych wybrańców,
którzy dostąpili zaszczytu występowania w III-ligowym składzie. Nasz klub
zaszeregowany do biednej Federacji "Ogniwo", bazującej na pracownikach
państwowych, nie miał takich warunków jak jego rywale, musiał więc liczyć na
ofiarność wiernych sympatyków i ambicję swoich piłkarzy. Pamiętam heroiczne boje
toczone w Lublinie, Przemyślu, Stalowej Woli i Krośnie. Szczególnie zaś na
boiskach tych dwóch ostatnich miast, gdzie faworyzowani gospodarze liczyli na
łatwy łup. Tymczasem nasz utalentowany golkiper Mietek Bieda nie został tam ani
razu pokonany. W pojedynku ze Stalą obronił wszystkie strzały reprezentacyjnego
napastnika Rudolfa Patkoli, a z Legią zachował czyste konto, chociaż usilnie
starał się je naruszyć snajper tej klasy co Kazimierz Gbyl. W wywiezieniu
bezbramkowych, sensacyjnych remisów z hutniczego grodu i stolicy Podkarpacia
oprócz Biedy mieli swój udział juniorzy Olek Książek, Jasiu Hołoń i Janek Braja
oraz nieco starsi wychowankowie - Janek Kiec, Maniek Górecki i Antek Raźny.
Miałem swoje trzy grosze i ja wspomagający na boisku jedynego seniora i
niezwykle pracowitego pomocnika Tadzia Bąka.
Drużyna Ogniwa - Resovii z sezonu 1953 r. Stoją od
lewej: Tadeusz Bąk, Mieczysław Bieda, Aleksander Książek, Antoni Raźny, Andrzej
Kosiorowski, Jan Kiec, Franciszek Sołtys, Jan Braja, Marian Górecki, Krzysztof
Wisz i Jan Hołoń.
Wspominam z nostalgią tamten sezon nie tylko dlatego, że w okresie kiedy
radykalne zmiany struktury naszego sportu postawiły stary, przedwojenny klub na
marginesie, kiedy trudno było biednym państwowcom dotrzeć do kasy, z której
środki czerpali stalowcy, górnicy i gwardziści, wysoką cenę zyskały ambicja,
samozaparcie, patriotyzm i solidarność "maluczkich". Dowodem zajęcie przez
Ogniwo - Resovię szóstego miejsca wśród dwunastu o wiele bogatszych drużyn z
okręgów rzeszowskiego i lubelskiego.
Dzisiaj piłkarze Resovii znajdują się w podobnej sytuacji jak ich koledzy w
latach 50. Walczą o "życie" na czwartym froncie. Oby nie brakło im tych samych
walorów, które prezentowali ich poprzednicy.
|