Kto
lubi komedie Stanisława Barei, ten na pewno kojarzy Mariana Łącza. Ten
wzięty, nieżyjący już aktor, był też znakomitym piłkarzem. A urodził się
w... Rzeszowie.
Ul. Szopena. Tu przed wojną mieszkał Marian Łącz. Przechodniów pytamy o
jego rodzinny dom.
- Nazwisko słyszałem, ale która to kamienica, nie wiem - pada odpowiedź.
- Trzeba wejść w ul. Słowackiego i obok drewnianego pomnika skręcić w
lewo. Jest tam nawet tablica poświęcona temu panu - tłumaczy napotkana
kobieta. Idąc tą trasą można jednak trafić do domu, w którym mieszkał…
Jan Kotowicz, zasłużony żołnierz Armii Krajowej.
W końcu ktoś wskazuje kamienicę - Szopena 22.
- Znałem Mariana, byliśmy kolegami - wspomina jeden z najstarszych
mieszkańców ulicy. - On najpierw mieszkał pod numerem trzydzieści jeden.
Po jakimś czasie Łączowie przenieśli się na drugą stronę ulicy. Marian
miał brata i chyba dwie siostry. Ojciec był oficerem wojska, matka
pracowała w teatrze.
Teatr był od najmłodszych lat wielką, ale nie jedyną namiętnością Łącza.
Drugą była piłka nożna. W 1935 roku rozpoczął on treningi w Resovii.
Trzy lata później na obozie w Schodnicy resoviacy, z Łączem w składzie,
zajęli drugie miejsce. Przyszły aktor uprawiał też lekkoatletykę. W 1938
roku w Rzeszowie wygrał bieg narodowy na 3 tys. metrów. Kopanie piłki
wzięło jednak górę.
W jednej drużynie z Łączem występował, mieszkający dziś w Poznaniu,
Gerard Górnicki, przyszły powieściopisarz.
- Marian grał razem ze mną w juniorach, a potem w seniorach Resovii -
opowiada Górnicki. - Ja broniłem bramki, a on szalał w ataku. Był
niezwykle zdolnym piłkarzem i wspaniałym człowiekiem: wesołym,
dowcipnym, koleżeńskim.
W wolnych od trenowania chwilach często chodziliśmy na różne imprezy,
wesela.
W Resovii Łącz grał do 1939 roku. Dłużej nie mógł, bo po wybuchu wojny
wszystkie kluby i stowarzyszenia sportowe decyzją okupacyjnych władz
zostały rozwiązane. Mimo to mecze piłkarskie odbywały się nadal. Łącz
jeździł na zawody m.in. do Strzyżowa. W 1945 roku, wspólnie z bratem
Tadeuszem, bronił barw Sokoła Rzeszów.
Jesienią 1945 roku dyrektorką
teatru w Rzeszowie została Wanda Siemaszkowa. Pod jej okiem Łącz stawiał
swoje pierwsze kroki na scenie. Debiutował rolą Janka Topolskiego w
"Lekkomyślnej siostrze”. Niedługo po tym jednak opuścił Rzeszów i trafił
do Jeleniej Góry.
- W rzeszowskim teatrze pracowała aktorka Stefania Domańska - opowiada
Tadeusz Hogendorf, w latach 30. piłkarz Resovii, później zawodnik m.in.
Warszawianki, ŁKS-u i reprezentacji Polski, dobry znajomy Łącza. - "Makuś”,
jak go nazywaliśmy, zapałał ku niej gorącym uczuciem. Gdy więc Domańska
wyjechała organizować teatr w Jeleniej Górze, Łącz podążył za nią.
Z Jeleniej Góry wychowanek Resovii przyjechał do Gdańska, gdzie grał w
piłkę w drużynie Biura Odbudowy Portów. Oprócz niego i Hogendorfa, w
gdańskim klubie występował jeszcze inny rzeszowianin, Stanisław Baran. W
1946 roku cała rzeszowska trójka przeniosła się do ŁKS-u Łódź. Łącz
dysponował świetną techniką i silnym strzałem, kibice go uwielbiali. W
1949 roku z 18 bramkami został wicekrólem strzelców pierwszej ligi, trzy
razy zagrał też w reprezentacji Polski.
Świętując triumfy na boisku, ani na moment nie przestał myśleć o
aktorstwie. Uzdolnienia sceniczne objawiał przy najróżniejszych
okazjach. - Jak nikt potrafił rozbawić towarzystwo - wspomina Hogendorf.
- Widać było, że aktorstwo ma we krwi.
Kiedy w Łodzi powstała szkoła aktorska, Łącz postanowił zostać jej
studentem. W przyjęciu do niej pomógł mu nie tylko wrodzony talent, ale
też… protekcja działaczy ŁKS-u. W 1950 roku szkołę przeniesiono do
odbudowywanej ze zniszczeń wojennych Warszawy. Łącz po raz kolejny
zmienił więc miejsce zamieszkania.
Karierę piłkarską kontynuował w warszawskiej Polonii. Wraz z nią zdobył
Puchar Polski. Zaraz po treningach biegał na próby do teatru. Mówiono,
że jest najlepszym aktorem wśród piłkarzy i najlepszym piłkarzem wśród
aktorów.
W 1956 roku definitywnie zawiesił buty na kołku i zajął się już tylko
aktorstwem. W tej dziedzinie osiągnął jeszcze większe sukcesy niż na
boisku. Zagrał w kilkudziesięciu filmach. Nazywano go mistrzem drugiego
planu. Wystąpił między innymi w serialu "Janosik”, w którym zagrał
zbójnika Słowaka. Należał też do ulubionych aktorów twórcy kultowych
komedii z lat 70. i 80., Stanisława Barei.
Można go oglądać w takich filmach, jak "Brunet wieczorową porą”, "Miś”
czy "Alternatywy 4”.
Zmarł w 1984 roku w Warszawie. Aktorskie tradycje kultywuje dziś córka
Łącza, Laura, znana m.in. z serialu "Klan”.
- Spotkałem się niedawno z panią Laurą na targach książki - wspomina
Gerard Górnicki. - Opowiadała mi trochę o śmierci Mariana. Dzień
wcześniej był na jakimś przyjęciu. Zjadł kolację, położył się spać, a
następnego dnia rano już nie żył.
Zawadiaka o ogromnym poczuciu humoru, dusza towarzystwa, niezwykle
uczynny i życzliwy ludziom. Tak mówią o Łączu ci, którzy go znali.
Uwielbiał życie i korzystał z jego uroków. Jeden z kolegów żartobliwie
zapytał kiedyś: - Makuś, a gdybyś znalazł się na bezludnej wyspie i nie
było tam wódeczki ani papierosów, to co byś zrobił? - Umarłbym.
- Pamiętam, gdy na zgrupowaniu w Spale chcieliśmy wejść do pokoju
pełnego dziewczyn - opowiada Hogendorf. - Była już jednak noc i nikogo
tam nie wpuszczano. Dziewczyny ze skakanek zrobiły nam więc sznur, po
którym Makuś zaczął się wdrapywać. Niestety, sznur się urwał i Marian
dotkliwie się potłukł. Nie udał mu się ten romans…
- Przypominam też sobie towarzyski mecz reprezentacji Polski z Bułgarami
w Sofii - kontynuuje Hogendorf. - Szkoleniowcem był wtedy Wacław Kuchar.
Jako człowiek i trener wyznawał dość surowe zasady. Kiedy przebywaliśmy
na zgrupowaniu, po dziesiątej wieczorem wszyscy musieli być w łóżkach.
Makuś oczywiście nie chciał się z tym pogodzić, marzyło mu się pójść do
lokalu, posłuchać muzyki. Wykombinował więc jakąś kukłę, włożył ją pod
kołdrę i… ruszył "na miasto”.
Wieczorem trener Kuchar robił obchód, sprawdzając, czy wszyscy są w
swoich pokojach. Podszedł do łóżka, na którym spał Łącz. Widział
zgrubienie pod kołdrą, spod której jednak nikt się nie wychylał.
Widocznie doszedł do wniosku, że Łącz jest obrażony, powiedział bowiem:
"Nie martw się, Makuś, innym razem się zabawisz”. A Marian wrócił nad
ranem.
***
Na mapie Rzeszowa można dziś znaleźć grubo ponad siedemset ulic. Jest
ulica Zdzisława Kozienia, innego sławnego aktora rodem ze stolicy
Podkarpacia. Można się też natknąć na ulicę Łączną, ale ulicy
poświęconej pamięci popularnego "Makusia” brak.
- Nie ma żadnej wątpliwości, że w Rzeszowie powinna być ulica Mariana
Łącza - uważa prezydent Tadeusz Ferenc. - Obiecuję podjąć odpowiednie kroki,
żeby tak się stało.
|