ARTYKUŁY

  klub
strona główna
aktualności
informacje
prasa
wydarzenia
wywiady
  liga
kadra
terminarz
mecze
tabela
  historia
kronika
resoviacy
1905...
Rzeszów
artykuły
  www
e-muzeum
foto
linki
kontakt
księga gości
forum

 













 

 

Pasjonaci z pierwszego szeregu


Nie ulega wątpliwości, że to, iż Resovia doczekała swojego 100-lecia i że w swoim dorobku posiada nieprzeciętne dokonania w znacznej mierze zawdzięcza ofiarności swoich działaczy i wiernych sympatyków. W moim pamiętniku szczególne miejsce zajmują ci, którzy zaraz po zakończeniu II wojny światowej stawali jako pierwsi do reaktywowania działalności i swoim zapałem oraz aktywnością przyczynili się do rozwinięcia sportu na szeroką skalę.
Pierwszym z grona resoviackich pasjonatów, którego miałem sposobność poznać bliżej był Albin Małodobry. Ten przedwojenny, wyróżniający się kolarz i pingpongista, a równocześnie zapalony entuzjasta wielu innych dyscyplin, w kilka tygodni po opuszczeniu Rzeszowa przez hitlerowców skrzyknął swoich kolegów i zaczął organizować w Resovii życie sportowe. Był jego głównym animatorem w bardzo szerokim zakresie. Mając wsparcie ze strony kilku podobnych sobie zapaleńców, wśród których byli m.in. jego brat Eugeniusz oraz Stanisław Samołyk, Paweł Drożdżyński, Kazimierz Christiani, Tadeusz Janik i Emil Kotelnicki, zorganizował najpierw drużyny piłkarską i bokserską, bowiem te dyscypliny były u nas najpopularniejsze i ich przedstawiciele odgrywali w Rzeszowie, przed wybuchem wojny, niepoślednią rolę. Po nich przyszła kolej na lekkoatletykę, siatkówkę i tenis stołowy. Dla tej pierwszej pan Albin dostarczył sprzęt przechowywany w czasie okupacji w rodzinnym domu. Dzięki temu lekkoatleci wystartowali zaraz po piłkarzach i bokserach. Jako kolarz i motorzysta nie zapomniał też o tych gałęziach sportu. Tworzył je i rozwijał nie tylko w Resovii, ale także w Rzeszowskim Towarzystwie Kolarzy i Motorzystów, które podjęło zadanie kontynuowania przedwojennych tradycji.
Albin Małodobry był w tamtych latach po prostu duszą wszelkich poczynań zmierzających do upowszechnienia sportu. Nic też dziwnego, że zyskał autorytet, który wypromował go na członka Prezydium WKKF w Rzeszowie, najwyższej władzy sportowej w województwie. Kiedy Resovia zyskała możnych sponsorów w przedsiębiorstwach budowlanych i powiększyło się grono jej działaczy, mógł zwolnić nieco tempo swej społecznej aktywności i więcej czasu poświęcić swojej młodzieńczej pasji, czyli kolarstwu. Prezesował okręgowemu związkowi, organizował liczne imprezy, sędziował ogólnopolskie i międzynarodowe wyścigi. Był aktywny do ostatnich lat swojego życia, którego niemal połowę poświęcił swojej ukochanej Resovii. Dlatego, moim zdaniem, przysługuje mu miejsce w pierwszym szeregu resoviaków.
Jak wspomniałem wyżej pierwsi wystartowali po wojnie piłkarze Resovii. Już we wrześniu 1944 r. rozegrali mecz z Polonią w Przemyślu, a dwa tygodnie później rewanż w Rzeszowie. I nieważne, że nad Sanem przegrali 3-4, a nad Wisłokiem zwyciężyli 2-0, ważniejsza była atmosfera towarzysząca tym spotkaniom. Radość mieszała się ze wzruszeniem, bo oto po pięciu latach okupacji piłkarze znów wybiegli na boiska. Wśród tych, którzy bronili wówczas resoviackich barw były asy tej miary co Hogendorf, Łącz, Wróbel i Białas. Był także wszechstronny sportowiec Emil Kotelnicki, którego miałem okazję podziwiać nie tylko na boisku, ale także na lodowisku, korcie tenisowym i przy pingpongowym stole. A później także szkolić się w piłkarskiej sztuce, kiedy pan Emil pełnił funkcję trenera III-ligowej drużyny Resovii.
W tamtym okresie z ciekawością słuchałem też jego wspomnień. Najbardziej utkwiła mi w pamięci opowieść o tym jak drużyna wracała ze wspomnianego już meczu w Przemyślu. Ponieważ pojechała tam nędznym samochodem ciężarowym, który odmówił posłuszeństwa w drodze powrotnej piłkarze musieli na piechotę pokonać drogę z Łańcuta do Rzeszowa. Ale nie to było najciekawsze w tej opowieści, tylko spotkania z patrolami wojskowymi, które pełniły na tej trasie służbę, gdyż działania wojenne nadal trwały, a od frontu dzieliło ich kilkadziesiąt kilometrów, o czym miały świadczyć naloty niemieckich samolotów. Kiedy drużyna została zatrzymana to za przepustki służyły im... buty piłkarskie. O świcie, kiedy dotarli na przedmieścia Rzeszowa, także zostali zatrzymani. Należało wytłumaczyć się z dziwnego przemarszu. Kiedy jeden z radzieckich żołnierzy usłyszał, że oni są piłkarzami i wracają po meczu z Przemyśla skwitował to pochlebstwem, które ożywiło zmęczonych drogą zawodników. Powiedział tak: "Wot mołodcy, wosjemdziesjat kiłometrow pieszkom..."
W pierwszym, wiosennym sezonie 1945 r. oprócz piłkarzy na jedynym w mieście stadionie przy ul. Langiewicza wystartowali także lekkoatleci. Pamiętam jak rozegrano na nim mecz Rzeszów - Sanok i jak w zespole gości klasą dla siebie był Antoni Morończyk, lekkoatleta wszechstronny, który później zdobył tytuł mistrza Polski w skoku o tyczce, startował na olimpiadzie i pełnił funkcję trenera słynnego polskiego "wunderteamu". Z sanoczaninem nawiązał wówczas walkę nasz najlepszy wieloboista Mieczysław Cisło. Wśród reprezentantów naszego grodu znajdował się m.in. długodystansowy biegacz Eugeniusz Drąg. Ten 84-letni dziś maratończyk z młodzieńczym entuzjazmem opowiadał mi o tamtym meczu, a także o swoich wyczynach jako jedynego rzeszowskiego maratończyka. A trzeba wiedzieć, że miał ich sporo, bo biegał przez wiele lat i rozsławiał Rzeszów daleko poza jego granicami. Z pierwszych powojennych lat, kiedy "królowa sportu" otrzymała w Resovii warunki do rozwinięcia skrzydeł ze wzruszeniem wspominał pan Gieniu swoich utalentowanych kolegów. Oprócz M. Cisły należeli do nich także: J. Bieniasz, K. Bednarczyk, B. Grzyb i J. Sarama. Pieczę nad całym zespołem z powodzeniem sprawował Henryk Krzanowski. Kiedy nasza rozmowa zeszła na temat nagród, jakie oprócz dyplomów mogli zawodnicy otrzymać E. Drąg przypomniał jedną z pierwszych imprez zorganizowanych w Przeworsku. Tam po zwycięskim biegu olimpijczyk Bronisław Gancarz otrzymał premię w postaci... 5 kg cukru. On zaś za drugie miejsce dostał... cukiernicę. Ma ją zresztą do dziś i osładza z niej swoje emeryckie życie, w którym ma dziś sporo czasu na prowadzenie kronikarskiej dokumentacji ubogaconej pamiątkowymi zdjęciami.

Andrzej Kosiorowski  | Dziennik Polski 2005.08.22

 

 











































































 

| ... do artykuły  |

 
© 2006 | resoviacy.pl  serwis informacyjny CWKS Resovia Rzeszów | design by