Historia Resovii pisana jest piłką. Tak twierdzą nie tylko ludzie od wielu lat
związani z rzeszowskim klubem, ale także ci, którzy mieli okazję zapoznać się
bliżej z jego życiorysem.
I mają zapewne rację, gdyż 100-letnie dzieje Resovii zaczęli "pisać" piłkarze, a
później przez długie lata kontynuowali je ich następcy. Futbol bowiem od zarania
był oczkiem w głowie resoviackiej rodziny i jakkolwiek w późniejszych czasach
znalazł się w cieniu łuków, siatki i kosza, to po uzyskaniu wymarzonego miejsca
w lidze powrócił do łask. Z tego tytułu warto wrócić pamięcią do początków
starań piłkarzy o awans, które zaczęły się, jak wspomniałem w pierwszym odcinku
pamiętnika i skończyły niezbyt fortunnie w 1937 r. po zaskakującej porażce w
Janowej Dolinie. Kolejne szanse zaistniały zaraz po zakończeniu wojny i
powtarzały w następnych latach aż do 1977 r. W tym okresie drużyna rzeszowska
wielokrotnie pukała do bram II ligi, ale nie udało się jej tej bramy sforsować.
Prześladował ją ciągle pech albo jakieś złośliwe fatum. Trzy pierwsze podejścia
jako młody resoviak obserwowałem z niezwykłym zainteresowaniem. Mogę więc
dzisiaj powiedzieć, że przeżywałem je niemniej niż ówcześni zawodnicy i ich
opiekunowie. Ze względu na okoliczności towarzyszące tamtym wydarzeniom
chciałbym do nich powrócić. W tej powtórce z historii pomagał mi przed kilkoma
dniami 80 - letni dziś Zbigniew Klee, który w tamtych latach był jednym z
filarów Resovii.
Zanim jednak zaczęliśmy wspomnienia od pierwszej powojennej próby, która miała
miejsce w połowie 1946 r., należało podkreślić, iż podwaliny pod pierwszy,
powojenny sukces Resovii kładł Spirydion Albański, były bramkarz Pogoni Lwów i
wielokrotny reprezentant Polski. Kiedy przyjechał w 1945 r. do Rzeszowa
przywiózł ze sobą 3 piłki i kilka par butów, czyli sprzęt na wagę złota. Na
prośbę działaczy zgodził się zagrać kilka meczów w Resovii i objąć funkcję jej
trenera - pierwszego w dotychczasowej historii klubu szkoleniowca. Jego nauki
nie poszły w las, drużyna wygrała rozgrywki w podokręgu rzeszowskim i stanęła do
barażowego pojedynku z mistrzem Podkarpacia tj. Orłem Gorlice.
Drużyna Resovii, która w 1946 roku ubiegała się o awans
Ten mecz odbył się w Krośnie na stadionie Bursaki. Byłem tam z grupą kibiców i
mocno zaciskałem kciuki, ale to nie pomogło. Nasza drużyna nie wykorzystała
swojej szansy. Tylko raz zmusiła do kapitulacji bramkarza Orła Moskala, chociaż
okazji było sporo. Nawet obdarzony bardzo mocnym strzałem Gieniu Zdobylak nie
zdobył drugiego gola. Gorliczanie natomiast, w szeregach których brylowali
Sroczyński i Styczyński dwukrotnie pokonali naszego golkipera Gwizdaka. Dzięki
temu zostali mistrzami i reprezentowali okręg rzeszowski w rozgrywkach na
szczeblu centralnym. Gwoli kronikarskiej ścisłości wypada przypomnieć, że oprócz
Gwizdaka i Zdobylaka w naszej drużynie grali: Kuźniar, Chwałka, Bąk, Mikusiński,
Klee, Kotelnicki, Drozd, Wróbel i Milewski.
Druga próba została storpedowana rok później przez krośnieńskich szowinistów,
którzy z bronią w rękach wkroczyli na boisko w Krośnie, podczas decydującego o
tytule mistrza okręgu meczu Legii z Resovią i wymusili na arbitrze, aby nie
uznał gola strzelonego przez rzeszowian. Sędzia p. Zbigniew Dobosz nie miał
wyboru, ale opisał całe zajście w protokole. Oczywiście PZPN nakazał powtórkę
spotkania, które później w normalnych warunkach wygrała szczęśliwie Legia 1-0.
Porażkę w Krośnie powetowali sobie resoviacy w towarzyskim meczu rozegranym ze
sławną czeską drużyną Nusle. Pokonali ją w Rzeszowie 2-1 co było sensacją dużej
miary. Bohaterem tego spotkania był nasz bramkarz Marian Barański, który w
wielkim stylu parował strzały sławnych czeskich snajperów.
Największą szansę zaprzepaścili jednak rzeszowianie w 1949 r. Już jako
pełnoprawny mistrz OZPN Rzeszów przystąpili do walki o II ligę z mistrzami
Krakowa, Przemyśla i Kielc. Zaczęli wspaniale wygrywając ze Zwierzynieckim
Kraków 5-1 (3 bramki strzelił wtedy filigranowy Jan Kalemba). Ale potem zaczęły
się schody. Porażka z Czuwajem w Przemyślu 0-3 i tylko remis 3-3 z najsłabszym
rywalem Stalą w Starachowicach. Jak opowiadał o tym ostatnim meczu M. Barański
wyrównującą bramkę strzelili gospodarze w ostatnich minutach na skutek jego
nieporozumienia z E. Mikusińskim. Pan Edward, ostoja naszej defensywy, zamiast
wybić piłkę głową uchylił się i krzyknął do mnie "Maniuś łap", lecz uczynił to
zbyt późno i piłka zamiast wylądować w moich rękach wylądowała w naszej bramce.
Innego rodzaju przygodę przeżył w Starachowicach S. Melko. Niegościnni
gospodarze spróbowali wyłączyć go z udziału w meczu. Kiedy udał się do toalety,
zabili deskami ten "przybytek" i dopiero interwencja u sędziego wyzwoliła
uwięzionego piłkarza.
Piłkarze Resovii w roku 1949
Utracony w Starachowicach punkt nie odebrał Resovii szansy na awans. Należało w
rewanżach odrobić stratę. Zwłaszcza w Krakowie. Ale tam rozegrała się kolejna
niezwykła historia. Przy stanie 1-1 w końcówce meczu, który to rezultat
satysfakcjonował rzeszowian, S. Melko sprowokowany przez złośliwie faulującego
rywala sam chciał wymierzyć sprawiedliwość, za co sędzia kazał mu opuścić
boisko. A że nasz zawodnik nie chciał tego uczynić arbiter zakończył mecz.
Sprawa ta znalazła swój epilog w PZPN, który uwzględnił wyjaśnienia Resovii i
zarządził dokończenie meczu. W dogrywce krakowianie strzelili drugiego gola i
podcięli naszym piłkarzom skrzydła na tyle, iż w rewanżowym meczu z Czuwajem nie
wykorzystali oni atutu własnego boiska. Remis 2-2 promował drużynę przemyską,
która zamiast Resovii znalazła się w II lidze. Aby wspomnienie o utraconej
okazji do zaistnienia już w 1949 r. na zapleczu ekstraklasy było pełne godzi się
podać skład w jakim nasza drużyna ubiegała się o awans. Grali w niej: Barański,
Rycerz, Pieniążek, Besz, Sikora, Melko, Dwernicki, Drozd, Krzyszczuk, Klee,
Surmiak i Kalemba.
Na tych trzech niepowodzeniach nie skończyły się pechowe wojaże resoviaków. W
1960 r. kiedy wydawało się, że drużyna ma skład zdolny osiągnąć upragniony cel
znów dało o sobie znać fatum. W pierwszym meczu na własnym stadionie zremisowała
ona z Hutnikiem Kraków 1-1 tracąc bramkę przez... kępkę trawy, która sprawiła,
że łatwa do obrony piłka zmieniła kierunek i zaskoczyła naszego bramkarza J.
Szafrankiewicza. Na domiar złego E. Kwiatkowski nie wykorzystał rzutu karnego. W
efekcie ten remis przesądził o utracie szansy jakkolwiek na finiszu nasi
piłkarze pokonali mocne Szombierki. Także w 1964 r. nie obyło się od
zaskakujących porażek, chociaż rywale (Victoria Jaworzno, Star Starachowice,
Warta Zawiercie i Dąb Katowice) byli w zasięgu naszej drużyny.
Podobnych potknięć nie uniknięto również w kolejnych latach, kiedy nasz zespół
znajdował się w czołówce III ligi. W decydujących o awansie potyczkach ustąpił
miejsca Unii Tarnów, Siarce Tarnobrzeg i Koronie Kielce. Dopiero w 1977 r. pech
został przełamany i zastąpiło go... szczęście. Pomogło ono Resovii osiągnąć
bezbramkowy remis na boisku Cracovii i tym samym wkroczyć do wymarzonej II ligi.
Ale o tym awansie można dowiedzieć się coś więcej z monografii wydanej ostatnio
na 100-lecie Resovii.
|