ARTYKUŁY

  klub
strona główna
aktualności
informacje
prasa
wydarzenia
wywiady
  liga
kadra
terminarz
mecze
tabela
  historia
kronika
resoviacy
1905...
Rzeszów
artykuły
  www
e-muzeum
foto
linki
kontakt
księga gości
forum

 













 

 

Pech na drodze piłkarzy


Historia Resovii pisana jest piłką. Tak twierdzą nie tylko ludzie od wielu lat związani z rzeszowskim klubem, ale także ci, którzy mieli okazję zapoznać się bliżej z jego życiorysem.
I mają zapewne rację, gdyż 100-letnie dzieje Resovii zaczęli "pisać" piłkarze, a później przez długie lata kontynuowali je ich następcy. Futbol bowiem od zarania był oczkiem w głowie resoviackiej rodziny i jakkolwiek w późniejszych czasach znalazł się w cieniu łuków, siatki i kosza, to po uzyskaniu wymarzonego miejsca w lidze powrócił do łask. Z tego tytułu warto wrócić pamięcią do początków starań piłkarzy o awans, które zaczęły się, jak wspomniałem w pierwszym odcinku pamiętnika i skończyły niezbyt fortunnie w 1937 r. po zaskakującej porażce w Janowej Dolinie. Kolejne szanse zaistniały zaraz po zakończeniu wojny i powtarzały w następnych latach aż do 1977 r. W tym okresie drużyna rzeszowska wielokrotnie pukała do bram II ligi, ale nie udało się jej tej bramy sforsować. Prześladował ją ciągle pech albo jakieś złośliwe fatum. Trzy pierwsze podejścia jako młody resoviak obserwowałem z niezwykłym zainteresowaniem. Mogę więc dzisiaj powiedzieć, że przeżywałem je niemniej niż ówcześni zawodnicy i ich opiekunowie. Ze względu na okoliczności towarzyszące tamtym wydarzeniom chciałbym do nich powrócić. W tej powtórce z historii pomagał mi przed kilkoma dniami 80 - letni dziś Zbigniew Klee, który w tamtych latach był jednym z filarów Resovii.
Zanim jednak zaczęliśmy wspomnienia od pierwszej powojennej próby, która miała miejsce w połowie 1946 r., należało podkreślić, iż podwaliny pod pierwszy, powojenny sukces Resovii kładł Spirydion Albański, były bramkarz Pogoni Lwów i wielokrotny reprezentant Polski. Kiedy przyjechał w 1945 r. do Rzeszowa przywiózł ze sobą 3 piłki i kilka par butów, czyli sprzęt na wagę złota. Na prośbę działaczy zgodził się zagrać kilka meczów w Resovii i objąć funkcję jej trenera - pierwszego w dotychczasowej historii klubu szkoleniowca. Jego nauki nie poszły w las, drużyna wygrała rozgrywki w podokręgu rzeszowskim i stanęła do barażowego pojedynku z mistrzem Podkarpacia tj. Orłem Gorlice.
 


  Drużyna Resovii, która w 1946 roku ubiegała się o awans


Ten mecz odbył się w Krośnie na stadionie Bursaki. Byłem tam z grupą kibiców i mocno zaciskałem kciuki, ale to nie pomogło. Nasza drużyna nie wykorzystała swojej szansy. Tylko raz zmusiła do kapitulacji bramkarza Orła Moskala, chociaż okazji było sporo. Nawet obdarzony bardzo mocnym strzałem Gieniu Zdobylak nie zdobył drugiego gola. Gorliczanie natomiast, w szeregach których brylowali Sroczyński i Styczyński dwukrotnie pokonali naszego golkipera Gwizdaka. Dzięki temu zostali mistrzami i reprezentowali okręg rzeszowski w rozgrywkach na szczeblu centralnym. Gwoli kronikarskiej ścisłości wypada przypomnieć, że oprócz Gwizdaka i Zdobylaka w naszej drużynie grali: Kuźniar, Chwałka, Bąk, Mikusiński, Klee, Kotelnicki, Drozd, Wróbel i Milewski.
Druga próba została storpedowana rok później przez krośnieńskich szowinistów, którzy z bronią w rękach wkroczyli na boisko w Krośnie, podczas decydującego o tytule mistrza okręgu meczu Legii z Resovią i wymusili na arbitrze, aby nie uznał gola strzelonego przez rzeszowian. Sędzia p. Zbigniew Dobosz nie miał wyboru, ale opisał całe zajście w protokole. Oczywiście PZPN nakazał powtórkę spotkania, które później w normalnych warunkach wygrała szczęśliwie Legia 1-0.
Porażkę w Krośnie powetowali sobie resoviacy w towarzyskim meczu rozegranym ze sławną czeską drużyną Nusle. Pokonali ją w Rzeszowie 2-1 co było sensacją dużej miary. Bohaterem tego spotkania był nasz bramkarz Marian Barański, który w wielkim stylu parował strzały sławnych czeskich snajperów.
Największą szansę zaprzepaścili jednak rzeszowianie w 1949 r. Już jako pełnoprawny mistrz OZPN Rzeszów przystąpili do walki o II ligę z mistrzami Krakowa, Przemyśla i Kielc. Zaczęli wspaniale wygrywając ze Zwierzynieckim Kraków 5-1 (3 bramki strzelił wtedy filigranowy Jan Kalemba). Ale potem zaczęły się schody. Porażka z Czuwajem w Przemyślu 0-3 i tylko remis 3-3 z najsłabszym rywalem Stalą w Starachowicach. Jak opowiadał o tym ostatnim meczu M. Barański wyrównującą bramkę strzelili gospodarze w ostatnich minutach na skutek jego nieporozumienia z E. Mikusińskim. Pan Edward, ostoja naszej defensywy, zamiast wybić piłkę głową uchylił się i krzyknął do mnie "Maniuś łap", lecz uczynił to zbyt późno i piłka zamiast wylądować w moich rękach wylądowała w naszej bramce. Innego rodzaju przygodę przeżył w Starachowicach S. Melko. Niegościnni gospodarze spróbowali wyłączyć go z udziału w meczu. Kiedy udał się do toalety, zabili deskami ten "przybytek" i dopiero interwencja u sędziego wyzwoliła uwięzionego piłkarza.

 


Piłkarze Resovii w roku 1949

Utracony w Starachowicach punkt nie odebrał Resovii szansy na awans. Należało w rewanżach odrobić stratę. Zwłaszcza w Krakowie. Ale tam rozegrała się kolejna niezwykła historia. Przy stanie 1-1 w końcówce meczu, który to rezultat satysfakcjonował rzeszowian, S. Melko sprowokowany przez złośliwie faulującego rywala sam chciał wymierzyć sprawiedliwość, za co sędzia kazał mu opuścić boisko. A że nasz zawodnik nie chciał tego uczynić arbiter zakończył mecz. Sprawa ta znalazła swój epilog w PZPN, który uwzględnił wyjaśnienia Resovii i zarządził dokończenie meczu. W dogrywce krakowianie strzelili drugiego gola i podcięli naszym piłkarzom skrzydła na tyle, iż w rewanżowym meczu z Czuwajem nie wykorzystali oni atutu własnego boiska. Remis 2-2 promował drużynę przemyską, która zamiast Resovii znalazła się w II lidze. Aby wspomnienie o utraconej okazji do zaistnienia już w 1949 r. na zapleczu ekstraklasy było pełne godzi się podać skład w jakim nasza drużyna ubiegała się o awans. Grali w niej: Barański, Rycerz, Pieniążek, Besz, Sikora, Melko, Dwernicki, Drozd, Krzyszczuk, Klee, Surmiak i Kalemba.
Na tych trzech niepowodzeniach nie skończyły się pechowe wojaże resoviaków. W 1960 r. kiedy wydawało się, że drużyna ma skład zdolny osiągnąć upragniony cel znów dało o sobie znać fatum. W pierwszym meczu na własnym stadionie zremisowała ona z Hutnikiem Kraków 1-1 tracąc bramkę przez... kępkę trawy, która sprawiła, że łatwa do obrony piłka zmieniła kierunek i zaskoczyła naszego bramkarza J. Szafrankiewicza. Na domiar złego E. Kwiatkowski nie wykorzystał rzutu karnego. W efekcie ten remis przesądził o utracie szansy jakkolwiek na finiszu nasi piłkarze pokonali mocne Szombierki. Także w 1964 r. nie obyło się od zaskakujących porażek, chociaż rywale (Victoria Jaworzno, Star Starachowice, Warta Zawiercie i Dąb Katowice) byli w zasięgu naszej drużyny.
Podobnych potknięć nie uniknięto również w kolejnych latach, kiedy nasz zespół znajdował się w czołówce III ligi. W decydujących o awansie potyczkach ustąpił miejsca Unii Tarnów, Siarce Tarnobrzeg i Koronie Kielce. Dopiero w 1977 r. pech został przełamany i zastąpiło go... szczęście. Pomogło ono Resovii osiągnąć bezbramkowy remis na boisku Cracovii i tym samym wkroczyć do wymarzonej II ligi. Ale o tym awansie można dowiedzieć się coś więcej z monografii wydanej ostatnio na 100-lecie Resovii.

Andrzej Kosiorowski, Dziennik Polski | 29.08.2005

 

 














































 














































 

| ... do artykuły  |

 
© 2006 | resoviacy.pl  serwis informacyjny CWKS Resovia Rzeszów | design by