Zbliża się termin
głównych uroczystości jubileuszu 100-lecia Resovii. Jest więc okazja,
aby temu niewątpliwie najstarszemu klubowi sportowemu w naszym regionie
i jednemu z najstarszych w Polsce poświęcić w najbliższym czasie nieco
uwagi.
Jako "dyżurny"
kronikarz rzeszowskiego sportu mam w pamięci niemal wszystkie wydarzenia
związane z historią Jubilatki. Wszak byłem z nią blisko związany przez
ponad pół wieku, najpierw jako zawodnik, a później dziennikarz sportowy.
Czuję się więc zobowiązany podjąć jako pierwszy resoviacki temat i
podzielić z Czytelnikami garścią wspomnień, którym autorzy wydanych
dotąd monografii poświęcili zbyt mało miejsca. Chcę poszerzyć
publikowaną dotąd wiedzę o dziejach Resovii o bliższe szczegóły związane
z wydarzeniami, o których krążyły i krążą jeszcze legendy i o których
miałem sposobność dowiadywać się z tzw. pierwszej ręki, a następnie
utrwalać większość z nich w swoim pamiętniku. Mogę więc teraz odtworzyć
chociażby ich najciekawsze fragmenty.
Najstarsze
zdjęcie z klubowych zbiorów przedstawiające piłkarzy Resovii z lat
poprzedzających pierwszą wojnę światową. Drugi z lewej to Jan Baran-
Bilewski
Zacząć mi wypada od wspomnień, jakie usłyszałem z ust pierwszego
sławnego resoviaka Jana Barana - Bilewskiego. Był on gościem klubu, kiedy
w 1974 r. tworzono jego pierwszą monografię. Dowiedziałem się wówczas,
że p. Jan zaczynał swoją karierę sportową od piłki nożnej przed I wojną
światową. Później trenował biegi, w których największe sukcesy odnosił
na średnich i długich dystansach, a także na popularnych w tamtych
czasach biegach ulicznych. Szczyt formy osiągnął będąc już zawodnikiem
Pogoni Lwów. Zdobył tytuły mistrza Polski w biegach na 1500 i 5000 m. W
jego ślady poszedł brat Józef, który także zaczynał przygodę z
lekkoatletyką na staroniwskich łąkach. Wybrał konkurencje techniczne
czyli rzut dyskiem i pchnięcie kulą. On także do tytułu mistrza Polski
wystartował jako zawodnik Pogoni Lwów, a później AZS Poznań. Z tego
drugiego klubu awansował do reprezentacji narodowej i uczestniczył z nią
w igrzyskach olimpijskich 1928 r. w Amsterdamie. Nie odniósł tam
sukcesu, bo rzucił dyskiem tylko 41,77 m, co nie wystarczyło do
zakwalifikowania się do końcowej rozgrywki o medale. Po igrzyskach
podjął służbę w Wojsku Polskim, w szeregach którego awansował do stopnia
oficerskiego. W nim jednak nie doczekał końca wojny. Zginął, a mówiąc
konkretnie został zamordowany w 1941 r. w Katyniu - zakończył swoje
wspomnienia pan Jan.
Drugi wątek wspomnień z dawnych lat wypada poświęcić legendarnej porażce
piłkarzy Resovii ze Strzelcem w Janowej Dolinie w rozgrywkach o wejście
do ligi państwowej. Miała ona miejsce 6 sierpnia 1937 r. w
okolicznościach, które długo były komentowane na różny sposób. To, że
gospodarze potraktowali rzeszowian bezpardonowo i że poturbowali ich nie
ulegało wątpliwości. Świadczyły o tym kary nałożone przez PZPN na
"krewkich strzelców". Ale, że protest Resovii został przez PZPN
odrzucony i wynik 2-1 dla Strzelca utrzymany w mocy, tego nie można było
sobie łatwo wytłumaczyć, ale fakt pozostał faktem. Rozwiały się sny
Resovii - jak skwitował porażkę naszej drużyny "Przegląd Sportowy". Był
to dla wielu sympatyków drużyny szok zważywszy, że wystartowała ona
świetnie gromiąc najgroźniejszych rywali Unię Lublin 8-0 i Rewerę
Stanisławów 5-0. Co się stało ze świetną dyspozycją osławionej
snajperskiej trójki: Baran - Wróbel - Hogendorf - pytali zawiedzeni
kibice. Pytałem i ja po piętnastu latach, kiedy miałem okazję grać w
Resovii wraz ze swoim stryjkiem Stanisławem Hajdasiem, który skończył
już swoją karierę, a wcześniej był czołowym zawodnikiem przedwojennego
zespołu. Z jego wypowiedzi, a także innych świadków plamy pozostawionej
przez resoviaków w Janowej Dolinie, wynikało jasno, że do Rzeszowa
dotarli wtedy "łowcy talentów" i zawrócili w głowach naszym uzdolnionym
napastnikom. Że takie mogło być wyjaśnienie niepowodzenia piłkarzy i
zaprzepaszczenia wielkiej szansy na awans do krajowej elity świadczyły
przenosiny Barana i Hogendorfa do pierwszoligowej Warszawianki.
Dziś po wielu latach trudno wyrokować czy Resovia z 1937 r. mogła
znaleźć się w ekstraklasie. Nie można mieć za złe tej dwójce
uzdolnionych młodzieżowców, którzy opuścili Rzeszów, by szukać szczęścia
w stolicy. Wszak stamtąd Stanisław Baran, jeszcze przed wojną awansował
do reprezentacji Polski, a po wyzwoleniu, kiedy przeniósł się do Łodzi
wraz z Tadeuszem Hogendorfem był powoływany kilkakrotnie do kadry
narodowej. W niej także znalazł się trzeci z utalentowanych resoviaków
Marian Łącz, późniejszy popularny aktor, występujący w barwach
warszawskiej Polonii, pierwszym powojennym mistrzu Polski.
Zanim nasz sławny tercet znalazł się w reprezentacji zaliczył krótki i
efektowny epizod nad morzem. Miało to miejsce w 1945 r. kiedy Gdańsk
rozpoczynał odbudowę portu, a wraz z nim gdańskiej piłki. W drużynie BOP,
która była zalążkiem późniejszej Lechii, znalazła się cała rzeszowska
trójka: Baran, Łącz, Hogendorf. O tym, jaką wówczas zrobili furorę
dowiedziałem się z książki mojego kolegi po piórze Jerzego Geberta.
"Gdańska publiczność szalała z radości, gdy na boisko wychodziła słynna
trójka rzeszowskich muszkieterów - wspominał autor. Grali jak marzenie.
Jeszcze dziś pamiętam przyciężkawą sylwetkę Staszka Barana, który
błyskawicznie startował do każdej piłki i strzelał jak z armaty z lewej
i prawej nogi. Albo przystojnego, czarnowłosego "Makusia" Łącza
zadziwiającego wszystkich refleksem, pomysłowością i celnymi "główkami",
a także lekko łysiejącego już prawoskrzydłowego Tadzia Hogendorfa,
którego centry do dziś mogą być wzorem dla piłkarskiej młodzieży. Nie
było wtedy meczu, żeby jeden z tej trójki nie zdobył przynajmniej jedną
bramkę, a były i takie, kiedy Baran strzelił pięć goli, a Łącz i
Hogendorf po trzy. Bogaty w sukcesy sezon 1945 zwieńczył BOP wspaniałym
zwycięstwem nad drużyną z angielskiego statku "Fort Bourbon", który
zawinął do gdańskiego portu w połowie grudnia. Pewni siebie synowie
Albionu schodząc z boiska z bagażem czternastu goli (większość zdobytych
przez rzeszowskich snajperów) dopytywali się czy to na pewno grali z
Polakami czy też z przebranymi w polskie stroje Węgrami albo
Urugwajczykami" - kończy ten fragment wspomnień J. Gebert. Jak potoczyły się dalsze
losy naszych legendarnych piłkarzy można dziś przeczytać w monografii
PZPN. Stoi tam, iż każdy z wspomnianej trójki rzeszowian zaliczył
występy w reprezentacji Polski. Baran 10 razy, Hogendorf 9, a Łącz 4.
|