ARTYKUŁY

  klub
strona główna
aktualności
informacje
prasa
wydarzenia
wywiady
  liga
kadra
terminarz
mecze
tabela
  historia
kronika
resoviacy
1905...
Rzeszów
artykuły
  www
e-muzeum
foto
linki
kontakt
księga gości
forum

 













 

 

Pionierzy i legendy Resovii


Zbliża się termin głównych uroczystości jubileuszu 100-lecia Resovii. Jest więc okazja, aby temu niewątpliwie najstarszemu klubowi sportowemu w naszym regionie i jednemu z najstarszych w Polsce poświęcić w najbliższym czasie nieco uwagi.
Jako "dyżurny" kronikarz rzeszowskiego sportu mam w pamięci niemal wszystkie wydarzenia związane z historią Jubilatki. Wszak byłem z nią blisko związany przez ponad pół wieku, najpierw jako zawodnik, a później dziennikarz sportowy. Czuję się więc zobowiązany podjąć jako pierwszy resoviacki temat i podzielić z Czytelnikami garścią wspomnień, którym autorzy wydanych dotąd monografii poświęcili zbyt mało miejsca. Chcę poszerzyć publikowaną dotąd wiedzę o dziejach Resovii o bliższe szczegóły związane z wydarzeniami, o których krążyły i krążą jeszcze legendy i o których miałem sposobność dowiadywać się z tzw. pierwszej ręki, a następnie utrwalać większość z nich w swoim pamiętniku. Mogę więc teraz odtworzyć chociażby ich najciekawsze fragmenty.

Najstarsze zdjęcie z klubowych zbiorów przedstawiające piłkarzy Resovii z lat poprzedzających pierwszą wojnę światową. Drugi z lewej to Jan Baran- Bilewski

Zacząć mi wypada od wspomnień, jakie usłyszałem z ust pierwszego sławnego resoviaka Jana Barana - Bilewskiego. Był on gościem klubu, kiedy w 1974 r. tworzono jego pierwszą monografię. Dowiedziałem się wówczas, że p. Jan zaczynał swoją karierę sportową od piłki nożnej przed I wojną światową. Później trenował biegi, w których największe sukcesy odnosił na średnich i długich dystansach, a także na popularnych w tamtych czasach biegach ulicznych. Szczyt formy osiągnął będąc już zawodnikiem Pogoni Lwów. Zdobył tytuły mistrza Polski w biegach na 1500 i 5000 m. W jego ślady poszedł brat Józef, który także zaczynał przygodę z lekkoatletyką na staroniwskich łąkach. Wybrał konkurencje techniczne czyli rzut dyskiem i pchnięcie kulą. On także do tytułu mistrza Polski wystartował jako zawodnik Pogoni Lwów, a później AZS Poznań. Z tego drugiego klubu awansował do reprezentacji narodowej i uczestniczył z nią w igrzyskach olimpijskich 1928 r. w Amsterdamie. Nie odniósł tam sukcesu, bo rzucił dyskiem tylko 41,77 m, co nie wystarczyło do zakwalifikowania się do końcowej rozgrywki o medale. Po igrzyskach podjął służbę w Wojsku Polskim, w szeregach którego awansował do stopnia oficerskiego. W nim jednak nie doczekał końca wojny. Zginął, a mówiąc konkretnie został zamordowany w 1941 r. w Katyniu - zakończył swoje wspomnienia pan Jan.
Drugi wątek wspomnień z dawnych lat wypada poświęcić legendarnej porażce piłkarzy Resovii ze Strzelcem w Janowej Dolinie w rozgrywkach o wejście do ligi państwowej. Miała ona miejsce 6 sierpnia 1937 r. w okolicznościach, które długo były komentowane na różny sposób. To, że gospodarze potraktowali rzeszowian bezpardonowo i że poturbowali ich nie ulegało wątpliwości. Świadczyły o tym kary nałożone przez PZPN na "krewkich strzelców". Ale, że protest Resovii został przez PZPN odrzucony i wynik 2-1 dla Strzelca utrzymany w mocy, tego nie można było sobie łatwo wytłumaczyć, ale fakt pozostał faktem. Rozwiały się sny Resovii - jak skwitował porażkę naszej drużyny "Przegląd Sportowy". Był to dla wielu sympatyków drużyny szok zważywszy, że wystartowała ona świetnie gromiąc najgroźniejszych rywali Unię Lublin 8-0 i Rewerę Stanisławów 5-0. Co się stało ze świetną dyspozycją osławionej snajperskiej trójki: Baran - Wróbel - Hogendorf - pytali zawiedzeni kibice. Pytałem i ja po piętnastu latach, kiedy miałem okazję grać w Resovii wraz ze swoim stryjkiem Stanisławem Hajdasiem, który skończył już swoją karierę, a wcześniej był czołowym zawodnikiem przedwojennego zespołu. Z jego wypowiedzi, a także innych świadków plamy pozostawionej przez resoviaków w Janowej Dolinie, wynikało jasno, że do Rzeszowa dotarli wtedy "łowcy talentów" i zawrócili w głowach naszym uzdolnionym napastnikom. Że takie mogło być wyjaśnienie niepowodzenia piłkarzy i zaprzepaszczenia wielkiej szansy na awans do krajowej elity świadczyły przenosiny Barana i Hogendorfa do pierwszoligowej Warszawianki.
Dziś po wielu latach trudno wyrokować czy Resovia z 1937 r. mogła znaleźć się w ekstraklasie. Nie można mieć za złe tej dwójce uzdolnionych młodzieżowców, którzy opuścili Rzeszów, by szukać szczęścia w stolicy. Wszak stamtąd Stanisław Baran, jeszcze przed wojną awansował do reprezentacji Polski, a po wyzwoleniu, kiedy przeniósł się do Łodzi wraz z Tadeuszem Hogendorfem był powoływany kilkakrotnie do kadry narodowej. W niej także znalazł się trzeci z utalentowanych resoviaków Marian Łącz, późniejszy popularny aktor, występujący w barwach warszawskiej Polonii, pierwszym powojennym mistrzu Polski.
Zanim nasz sławny tercet znalazł się w reprezentacji zaliczył krótki i efektowny epizod nad morzem. Miało to miejsce w 1945 r. kiedy Gdańsk rozpoczynał odbudowę portu, a wraz z nim gdańskiej piłki. W drużynie BOP, która była zalążkiem późniejszej Lechii, znalazła się cała rzeszowska trójka: Baran, Łącz, Hogendorf. O tym, jaką wówczas zrobili furorę dowiedziałem się z książki mojego kolegi po piórze Jerzego Geberta. "Gdańska publiczność szalała z radości, gdy na boisko wychodziła słynna trójka rzeszowskich muszkieterów - wspominał autor. Grali jak marzenie. Jeszcze dziś pamiętam przyciężkawą sylwetkę Staszka Barana, który błyskawicznie startował do każdej piłki i strzelał jak z armaty z lewej i prawej nogi. Albo przystojnego, czarnowłosego "Makusia" Łącza zadziwiającego wszystkich refleksem, pomysłowością i celnymi "główkami", a także lekko łysiejącego już prawoskrzydłowego Tadzia Hogendorfa, którego centry do dziś mogą być wzorem dla piłkarskiej młodzieży. Nie było wtedy meczu, żeby jeden z tej trójki nie zdobył przynajmniej jedną bramkę, a były i takie, kiedy Baran strzelił pięć goli, a Łącz i Hogendorf po trzy. Bogaty w sukcesy sezon 1945 zwieńczył BOP wspaniałym zwycięstwem nad drużyną z angielskiego statku "Fort Bourbon", który zawinął do gdańskiego portu w połowie grudnia. Pewni siebie synowie Albionu schodząc z boiska z bagażem czternastu goli (większość zdobytych przez rzeszowskich snajperów) dopytywali się czy to na pewno grali z Polakami czy też z przebranymi w polskie stroje Węgrami albo Urugwajczykami" - kończy ten fragment wspomnień J. Gebert. Jak potoczyły się dalsze losy naszych legendarnych piłkarzy można dziś przeczytać w monografii PZPN. Stoi tam, iż każdy z wspomnianej trójki rzeszowian zaliczył występy w reprezentacji Polski. Baran 10 razy, Hogendorf 9, a Łącz 4.

Andrzej Kosiorowski  | Dziennik Polski 2005.08.16

 

 


















































































 

| ... do artykuły  |

 
© 2006 | resoviacy.pl  serwis informacyjny CWKS Resovia Rzeszów | design by