Już na dwie
godziny przed meczem ok. 400 m od stadionu roznosiły się śpiewy: „Resovia
ukochana ma drużyna”, „Resovia wygra mecz, ten ważny mecz” i okrzyki:
„Hej, hej Re-so-via”, „Resovia do boju” itp. Echo niosło wśród
rozbabranych przez budowę i deszcz ścieżek, którymi sunęli pojedynczy
kibice. W niektórych miejscach ścieżkę zamieniono po kilkunastodniowych
deszczach w grzęzawisko przykryte deskami. Tak szło się na II-ligowy
stadion „Resovii” w dniu wielkiej premiery.
Na trybunie głównej- a właściwie jedynej, skulona cichutko w kącie
siedziała garstka kibiców z Tych. W środku manifestowała już swą radość
200- osobowa grupa sympatyków „Resovii”. Z flagami, flachami, pełnym
optymizmem. Znawca futbolu nazwałby ten optymizm „utopijnym”. Premierowy
przeciwnik miał tzw. renomę. GKS Tychy, pechowy spadkowicz z
ekstraklasy, wicemistrz kraju sprzed dwóch lat, drużyna Ogazy, Cerata,
Deji była stuprocentowym faworytem.
Ale cofnijmy się trochę w czasie, bo wszystko należało zacząć od
czerwcowego meczu „Cracovia” – „Resovia”, o którym spinano już chyba
broszurę, a nie jest jeszcze pewne, czy z jego powodu rzeszowski klub
nie wyda wkładki do wydrukowanej już z okazji 70-lecia monografii. Bo to
było takie „rzeszowskie Wembley”. Niepokojące, piękne, remisowo wygrane.
Gdy rano zobaczyłem watahę kibiców rzeszowskich z flagami i zawartością
flach w organizmie zdążającą do autokaru, patrzyłem na nich jak na
wariatów. Tuż po Janie, a im chce się do tego Krakowa, w taki upał? Po
co? Nie wierzyłem, mało kto wierzył, ba, sam prezes Słowik przyznał się
szczerze, że też nie wierzył wtedy w ten remis w Krakowie. Oni wierzyli
i oni górą.
Kilkanaście dni później na stadionie „Resovii” bawił Józef Laufer (sam
przedstawił się: „Józek jestem”, to nie będę z niego robił Josefa). Nie
sam oczywiście, były też Dana, Hana, Jana, zespół rzeszowskiej
„Estrady”, kilku piłkarzy, kierownictwo drużyny i red. Julian Wodniak,
który całość… Bilety po pół stówy. Opowiadam o tym lojalnie tym, którzy
jej nie wydali, bo sam byłem za darmo, A więc działy się na tej imprezie
rzeczy fajne: Erazm Buchelt odczytał coś tam z kroniki klubu (niezła
dykcja, strój niedbały), odśpiewano piosenkę ułożoną przez szefa zespołu
estradowego na cześć „Resovii” (nie mam zdania), wystąpił (autentycznie
świetny) iluzjonista, który czarował, że grał w piłkę i to w „Resovii”,
cały czas puszczano z taśmy fragmenty z krakowskiego meczu (coś
okropnego!), wyprowadzono i pytano o różne rzeczy ośmiu piłkarzy. Z tych
wywiadów zapamiętałem jedno: że wtedy, gdy tłum wrzeszczał w Krakowie na
sędziego to „karny był, ale właściwie go nie było”.
A potem już szalał, bawił, śpiewał i prawił też „Resovii” uprzejme
komplementy Józek Laufer (I liga, miejsce w europejskich pucharach) oraz
jego divy. Publiczność miała na co popatrzeć, czego posłuchać, a miałaby
jeszcze więcej, gdyby nie zaczęło kapać z chmurek na sprzęt Józkowego
zespołu. Uprzejmie przeprosiwszy rozkazał więc Józek iść do domu. Taka
była pierwsza premiera drugoligowej „Resovii” (to tak jak pierwsze
początki), Chłopcy spisali się na estradzie dzielnie, wszystko
cierpliwie znieśli, bez kontuzji i żółtych kartek. Istniała tylko
poważna obawa, czy ten cały festiwal nie zaszkodzi chłopcom moralnie?
Ale nie zaszkodził, młodzi są i nie psują się tak łatwo.
Teraz już trzeba zacząć poważnie.
Później nastąpił okres przygotowań dla drużyny i plotek po Rzeszowie.
Skakała więc drużyna z obozu kilka razy na Słowację, grała z nie
najlepszym szczęściem, ale była wokół niej cisza. Działo się za to w
Rzeszowie. Kibice przenosili do „Resovii” coraz to nowych graczy. Gdyby
słuchać plotek, to ta drużyna, która przygotowywała się do drugiej
premiery- tej na poważnie- nie miałaby prawa zagrać, no… może bramkarz
Chruściński.
Drugim problemem był stadion. Grać na „Stali”, czy u siebie? Chciano na
„Stali”, ale ta w końcu nie zgodziła się na 5 treningów resoviaków
miesięcznie na swojej płycie głównej i sprawa upadła. I nie ma co z tego
robić sprawy, bo prezes „Resovii” E. Słowik powiedział, że gdyby rządził
w „Stali”, też by na taki numer nie poszedł. Tak to po deskach z jednej
strony, po żużlu posypanym żółciutkim piaskiem z drugiej, ciągnęły tłumy
na premierę II ligi „Resovii”
Na stadionie panował porządek. Strzegło go bądź, co bądź 30
porządkowych, 30 milicjantów i 30 żołnierzy. Dwie godziny przed meczem
funkcjonowała gastronomia. Sporo gatunków wód do popicia, słoneczniki,
ciastka, kiełbaski, papierosy. Prezes słowik prezesował przy trybunie
honorowej. Witał gości, sadzał, zapewniał, pocił się, wzdychał i
rządził. Oto próbka tego ostatniego:
- Panie prezesie, powiesić flagę państwową?
- Jasne, że powiesić.
I druga:
- Panie prezesie, co robić? Gość z drugim i kobita uparli się, że jak
zapłacili 20 złotych, to muszą wejść na trybunę, a nam może zabraknąć
miejsc dla tych z krawatami
- Jak się ktoś uprze, wpuszczać. W ogóle dorosłych wpuszczać. Smarkaczy
możecie nie wpuszczać.
A nad stadionem nie słychać już było śpiewających grup kibiców, zaczęła
pracę dysc-aparatura sprowadzona specjalnie… albo nie powiem skąd, bo
nie wiadomo, czy zgodnie z przepisami. Dość, że obsługiwało ją dwóch
mężczyzn i jedna łuczniczka z kołczanem.
Po piętnastej ludzie zaczęli gęstnieć na trybunie oraz została wykonana
pierwsza przebieżka z flaga wokół stadionu. Atmosferę wyczekiwania
mącili tylko lekkoatleci, którzy jakby nigdy nic odbywali trening skoków
wzwyż (prawie stale strącali) oraz pchnięcia kulą. Trenowali tez na
torach łucznicy, ale to tak nie raziło, bo za plecami.
Przed szesnastą miejsc na trybunie już nie było, Panowie spokojnie
odkorkowali flachy i szło im całkiem sporo, tylko trochę się przy tym
krzywili. Z wolna próby artystycznego, kulturalnego dopingu zaczęły
przygłuszać dyskotekę. O szesnastej trzydzieści było poruszenie, bo
wjechał autokar z piłkarzami „Resovii”. Biedacy ponoć pół nocy nie
spali, bo w Brzozowie, gdzie skoszarowano ich przed meczem mieli
młodzieżowe i dość rozbawione towarzystwo, Jak ich teraz przyjęto- nie
wiem, twardo pilnowałem swojego miejsca pod dachem.
A tłum walił już teraz na stadion masowo, coraz gęściej robiło się na
wale otaczającym całe boisko. Kilku wyrostków wylazło nawet na podejście
do znicza, później te luksusowe miejsca zostały zajęte przez starszych
wyrostków, silniejszych od poprzednich. O siedemnastej wjechał autokar z
GKS Tychy. Po stadionie przeszedł szmerek. Za chwilę trener Brożyniak
GKS wyszedł sprawdzić stan nawierzchni boiska. Rozległy się krzyki: „Brożyniak
oddaj buty”, „Brożyniak gdzie twój dom”, a także „Brożyniak fuj”.
O godzinie siedemnastej piętnaście wjechał na bieżnię Fiat z napisem PR
i TV, co wielu zdziwiło. Wyszedł z niego młody człowiek, który kłaniając
się wciąż i machając komuś rozkładał i montował sprzęt. I od razu było
widać, ze to będzie radio, a nie telewizja, na czym się wielu zawiodło.
Kilka minut przed meczem występował spiker. Stał trochę tyłem do
widowni, więc trudno powiedzieć czy był uduchowiony. Mówił w każdym
razie o długiej historii klubu, o tym, że należą się naszym chłopcom
brawa i w ogóle, Potem szybciutko podał składy. Jego występ był krótki i
poza brawami, o które prosił, nie wywarł specjalnego wrażenia.
Amok zaczął się, gdy wybiegły drużyny. Najpierw Tychy w białych
strojach, za nimi „Resovia” w czerwonych. Sędziowie też witani byli
entuzjastycznie- po prostu z prostej kalkulacji wyrobionej przecież
widowni. Chłopcy stanęli na środku, a głos, zamiast spikera, zabrał
prezes Słowik. Powitał w krótkich słowach, powiedział cos o „naszej
kochanej Resovii”, pożyczył wszystkim dobrego widowiska i dostał
olbrzymie brawa. Byłbym zapomniał- wręczył także dwa puchary. Dla
drużyny za mecz w Krakowie i awans, oraz bramkarza Chruścińskiego za to,
że w Krakowie grał jak lew. Oni wszyscy też otrzymali brawa i śpiewy.
Potem mecz. Pierwszą bramkę strzelili goście i długo cicho, A po
przerwie strzeliła „Resovia” i do końca meczu stadion szalał. Chłopcy
grali dobrze, „gryźli ziemię”, jak powiedziałby Tomaszewski (ten od
bramki).
Po meczu jedna rzecz bardzo mi się spodobała: kibice utworzyli szpaler i
brawami żegnali piłkarzy oraz sędziów. Różnie tam w czasie meczu było,
ale teraz sędziom dano satysfakcję. Całkiem pijanych nie było. Moje oko
zanotowało tylko jedną wymianę razów i kopniaków, w mig zlikwidowaną
przez milicję.
Temperatura była na stadionie gorąca, wcale nie wstrzemięźliwa, ale bez
ekscesów. W sprawozdaniach dziennikarze, którzy się znają, uzgodnili, że
widzów było 8 tysięcy. Tak to, w familijnej wręcz atmosferze upłynęła
rzeszowska premiera.
|