W
sierpniu 1937 selekcjoner kadry narodowej- Józef Kałuża, przeprowadził obóz
szkoleniowy dla 22 piłkarzy młodego pokolenia. Celem obozu było zapoznanie się z
talentami piłkarskimi z całej Polski i wyselekcjonowanie przyszłej kadry
narodowej. W grupie zaproszonych piłkarzy znalazł się 17-letni piłkarz Resovii-
Stanisław Baran. W ramach zgrupowania rozegrano dwa mecze kadry narodowej.
Przeciwnikiem Polaków była doświadczona drużyna z Wiednia. W pierwszym meczu
biało-czerwoni ulegli wiedeńczykom 0:2.
Drugi mecz rozegrano dzień później (12 sierpnia 1937 r.). Zadebiutował wtedy po
raz pierwszy w kadrze narodowej reprezentant rzeszowskiej Resovii- Stanisław
Baran.
Tak o debiucie 17-letniego rzeszowianina pisała ówczesna prasa sportowa:
Nastroje po meczach są na ogół dobre! Pokrzepiająco podziałał szczególnie drugi
mecz, w którym „młodzież” spisała się dobrze. Praca toczy się więc w dalszym
ciągu z wiarą w najlepszy skutek.
Niestety spotkania z Vienną pociągnęły też za sobą ofiary. Baran przy zderzeniu
z obrońcą Vienny uległ kontuzji, która wymaga jeszcze dokładniejszego zbadania.
Odwiedzamy Barana, którego gra ogólnie się podobała. Okazuje się, że młody
piłkarz Resovia liczy dopiero 17 lat. W piłkę nożną gra dopiero od dwóch lat. Do
pierwszej drużyny dostał się wiosną, brał udział w długiej serii mistrzostw
zdobywając 30 bramek!. Stale gra on na pozycji łącznika.
- Nie powiodło się nam w grach grupowych- skarży się Baran. –
Zasłużyliśmy na pierwsze miejsce. Trudno jednak grać, gdy ma się takich
przeciwników jak Strzelec z Janowej Doliny, którego główną cechą jest
brutalność, która spowodowała też silne kontuzje naszych graczy.
- W Warszawie jestem po raz pierwszy w życiu. Podoba mi się tu bardzo,
niestety kontuzja uniemożliwia mi zapoznanie się ze wszystkimi osobliwościami.
Czwartkowy mecz z Vienną miał zupełnie inny wygląd. Tym razem była to już
gra, a nie zabawa silnego kota z zastraszoną myszką. Wprawdzie Vienna tym razem
nie wysilała się na 100 procent (była wyraźnie przemęczona), jednak by trzymać w
ryzach młodego przeciwnika, nie wystarczał już spacer. Wiedeńczycy byli
naturalnie zespołem zbyt doświadczonym, by pozwolić się pobić. W konsekwencji
żywej i agresywnej (ze strony Polaków) gry skończyło się na remisie 1:1., co
publiczność śledząca z zainteresowaniem zmienny przebieg akcji przyjęła z
zadowoleniem i otuchą.
Reprezentacja Polski wystąpiła w nowej
szacie: Krzyk, Boetcher, Twórz, Góra, Nytz, Piec II, Kruk, Lewandowski, Baran (Gedrewicz,
God), Pytel, Pirych.
Vienna również nieco przefasonowała: Havlićek, Rainer, Schmaus, Fischer,
Hoffmann, Erdi, Stritzl, Barilly, Gschweidl, Artmann, Molzer. A po przerwie
atak: Molzer, Gschweidl, Fischer, Artmann, Barilly, Patzka.
Już pierwsze kroki sygnalizowały
zasadniczą zmianę w porównaniu z pierwszym meczem. Wiedeńczycy znaleźli przed
sobą zwarty zespół. Każda akcja, czy to w defensywie, czy w ataku- miała solidny
podkład. Była to zasługa jednolitej postawy pomocy, która równie skutecznie
podpierała napastników, jak i w porę tarasowała dojścia do własnej bramki. Na
przedpolu jej stała zresztą dobrze scementowana para obrońców oraz spokojny i
szybko reagujący bramkarz. Atak zawsze agresywny odciążał bardzo skutecznie
formacje obronne wydzielając w razie potrzeby siły pomocnicze w osobach
cofających się w głąb łączników.
Szkoda tylko, że Baran grający i przytomnie i odważnie, nadział się na twardego
obrońcę i zmuszony był opuścić przedwcześnie pole, robiąc miejsce bardziej
miękkiemu Gedrewiczowi, a później bardziej sztywnemu Godowi. Siła ofensywy
przeniosła się wówczas na skrzydła, gdzie szczególnie energicznie harcował Kruk.
Pierwszą bramkę zdobył po ładnej akcji Baran, wyrównał w 35 minucie główką
Artmann. Sędziował zupełnie poprawnie (wbrew wrzaskom) p. Krukowski. Widzów
mało.
Rewia 22 piłkarzy pozwoliła z grubsza zorientować się w sytuacji naszej kadry.
Z bramkarzy pierwszeństwo należy się Krzykowi, którego sposób gry znamionował
gracza doświadczonego i obytego w bojach. Chcielibyśmy zobaczyć go jeszcze w
opresji, w obliczu gęsto strzelającego napadu. Pawłowski mimo wypuszczenia kilku
piłek nie wzbudzał niepokoju. Natomiast dolegliwości żołądkowe w związku ze złym
uzębieniem wymagały bliższego zainteresowania się. Mała niedyspozycja wystarczy
bowiem, by zawalić mecz.
Z obrońców para Twórz, Boetcher całkowicie zadowoliła. Nie widać było ani tremy,
ani zdenerwowania. Gemzie przydałaby się lekka kuracja odtłuszczająca.
Stolarczyk poruszał się jak z kijem w żołądku i był najsłabszy.
W pomocy Nytz zdystansował Danielaka. Był o tyle w korzystniejszej sytuacji, że
miał lepszych asystentów u boku. Nytz wydaje nam się twardszym i bardziej
bojowym.
Z bocznych, para Piec II i Góra brakowała nam bardzo- na meczu z Rumunami. Może
nie uratowałaby zwycięstwa, ale umożliwiła przynajmniej „zachować twarz”. Góra
jest rutynowany, technicznie oszlifowany i…. podstępny. Dłuższa gościna w ataku
Cracovii wywarla korzystny wpływ. Piec II, bardzo ruchliwy, ambitny i zacięty,
ma daleko posunięte zrozumienie dla zadań pomocnika.
Dytko jest bez formy. Wydaje nam się, że przyjdzie przełamać nie tylko braki
kondycyjne, ale i nastrój psychiczny. Mały pomocnik śląski gra jakby z mniejszą
ambicją i popada w pewnych momentach w obojętność. Bendkowski wymaga
intensywnego „opracowania”. Widać właściwe zacięcie.
Z młodych kierowników napadu Baranowi należy się pierwsze miejsce. Panuje
dobrze nad piłką, nad ruchami ciała, jest energiczny, ambitny i odważny. Dziwne
nawet, ze nie popada w zwykłą prowincjonalną manierę, nie przetrzymuje
niepotrzebnie piłki i nie zapuszcza się w dryblingi. Błąd ten popełnia od czasu
do czasu Gedrewicz, który jest też bardziej miękki. Obydwaj wykazują talent i
zrozumienie dla odpowiedzialnych zadań centralnej persony ataku.
Technicznie najlepiej prezentował się Gendera, który mógłby zdaje się równie
dobrze zdaje się zagrać na środku.. Stać go na finezyjne prowadzenie piłki i
dzięki temu zakrywa też braki fizyczne. Gendera jest jednak na lekką wagę miękki
i wydaje nam się, że skuteczność jego gry zależy przede wszystkim od doboru
odpowiednich partnerów. Sprawę Goda zbędziemy trzema słowami: trenować,
trenować i trenować. A będzie dobrze.
Pytel gra systemem AKS. Tzn. cofa się daleko w tył, jest intensywnym
pracownikiem. Technicznie zupełnie dobry, zna swój fach. Potrzeba mu jednak
dobrej kondycji, by przy olbrzymim zakresie pracy, jaka sam sobie zakreśla, mógł
przetrzymać do końca. Pytel nie jest błyskotliwym koryfeuszem, jednak mając obok
siebie odpowiednich towarzyszy może okazać się bardzo pożyteczną jednostką,
szczególnie w akcji przygotowawczej i sumiennej drobiazgowej robocie, jaka spada
na barki nowoczesnego łącznika.
Lewandowski właściwie nieco nas rozczarował. Ruchy miał chwilami ciężkie,
nieociosane, sposób wysyłania piłek na skrzydło, wręcz wadliwy (gdzieś do tyłu).
Być może, że uległ on tremie, gdyż w pewnych momentach oddawał piłki zbyt
pośpiesznie bez należytego spokoju. Spośród skrzydłowych wybił się
niespodziewanie na pierwsze miejsce Kruk. Wiele było w tym zasługi dość
„niechlujnej” gry bocznego pomocnika Vienny. A Kruk należy do typu graczy,
którzy puszczeni swobodnie potrafią narobić w szeregach wroga bigosu. Gorzej ma
się naturalnie sprawa, gdy sytuacja wymaga pewnej pomysłowości i indywidualnej
inicjatywy. Tym razem tego nie wymagano. Polonista wywiązał się więc wcale
dobrze ze swoich obowiązków. Zawiódł Schwarz, który po kilku niezłych
pociągnięciach jakoś się zgubił. Jako usprawiedliwienie przyjąć trzeba
odnowienie kontuzji, która hamowała swobodę ruchów. Pirych grał nierówno. Wydaje
nam się, że musi jeszcze należycie popracować, by przede wszystkim odzyskać
niebezpieczny strzał, który stanowił główny jego atut. O Wierzejewskim, którego
występ ograniczono do 45 minut, trudno nam coś konkretnego napisać.
|