Urodzony
19 grudnia 1918 roku Tadeusz Hogendorf to żywa legenda resoviackiej
piłki. To właśnie on był głównym bohaterem spotkania z kibicami
''pasiaków'', które w styczniu 2007 roku, z inicjatywy Stowarzyszenia
Przyjaciół Piłki Nożnej CWKS Resovia, odbyło się w budynku klubowym na
stadionie przy ul. Wyspiańskiego.
88-letni były zawodnik rzeszowskiej drużyny przez blisko dwie godziny
opowiadał sympatykom ''pasiaków'' o swoim życiu, nauce, sporcie. A
trzeba przyznać, że było co wspominać... Na początku spotkania,
przedstawiciele kibiców i sekcji piłki nożnej Resovii wręczyli panu
Tadeuszowi pamiątkową paterę i koszulkę w biało- czerwone pasy. - Akurat
maluje mieszkanie, wiec patera będzie jak znalazł - żartował były
piłkarz Resovii. Tadeusz Hogendorf był jednym z najlepszych piłkarzy
Resovii w jej ponad 100-letniej historii. Karierę piłkarską rozpoczynał
w rzeszowskim I Gimnazjum. Mimo, że w Resovii grał bardzo krótko, szybko
zjednał sobie rzeszowskich kibiców. Barwy ''pasiaków'' reprezentował
przez dwa lata. Przez rok grał w drużynie juniorów, przez kolejny w
drużynie seniorów. Za partnerów w zespole miał takich wybitnych
piłkarzy, jak Stanisław Baran czy Józef Wróbel. Cała trójka była
uwielbiana przez kibiców, którzy na meczach krzyczeli: ''Gdzie te
Wróble, gdzie Barany, gdzie Hogendorf okrzyczany...''
W 1937 roku Resovia stanęła przed szansą awansu do I ligi, jednak do
pełni szczęścia zabrakło punktu. - Nie mieliśmy wówczas trenera. Sami
się zbieraliśmy na boisku i kopaliśmy w piłkę, a co ważne kopaliśmy
dobrze - wspomina Tadeusz Hogendorf. W tym roku miał miejsce także
słynny wyjazd do Lublina, gdzie Hogendorf wraz ze Stanisławem Baranem...
na kilka dni zaginęli. - Zatrzymaliśmy się pod Lublinem, we dworze pana
hrabiego, gdzie na kilka dni zapomnieliśmy o piłce. Hrabia miał dwie
córki, które grały nam na fortepianie, pani dziedzicowa raczyła nas
różnymi smakołykami, a my w tym czasie odstawiliśmy sport na bok. W
Rzeszowie zaczęli nas szukać, zastanawiać się, gdzie jesteśmy. Gdy
wreszcie trzeba było wracać do domu, okazało się że nie mamy pieniędzy
na pociąg i do Rzeszowa przyjechaliśmy spod Lublina w dniu meczu...
pożyczonymi rowerami. Było nam trochę wstyd, bo sportowcy powinni się
pilnować, a my ulegliśmy pokusie. Ale wtedy dziewczyny były dla nas
ważniejsze, niż Resovia - opowiada z uśmiechem na twarzy pan Tadeusz.
Niestety cała ta wyprawa nie skończyła się najlepiej dla Resovii, bowiem
ta tylko zremisowała (3-3) z Rewerą Stanisławów i do awansu zabrakło jej
jednego punktu.
Po nieudanym sezonie, Hogendorf przeniósł się do Warszawianki, gdzie
grał dwa sezony w I lidze, do momentu wybuchu II wojny światowej. Piłka
nożna i sport przetrwały także podczas okupacji. W tym czasie Tadeusz
Hogendorf występował w drużynie kolejowej, założonej przez ówczesnego
naczelnika kolei. - Pamiętam, jak rozgrywaliśmy mecz z hitlerowcami, tj.
niemiecką drużyną lotników, stacjonującą na ul. Langiewicza w Rzeszowie.
Do dziś nie wiem, gdzie graliśmy mecze. Pakowali nas na ciężarówki i
wywozili w nieznany teren, gdzie rozgrywane były spotkania. Domyślam
się, że były to boiska niedaleko Dębicy, ale pewności nie mam. Po
wygranym przez nas meczu, dostaliśmy propozycję przejścia do niemieckiej
drużyny, ale stanowczo się temu sprzeciwiliśmy - kontynuuje opowieść
legenda resoviackiej piłki. Po wojnie Tadeusz Hogendorf występował
kolejno w Pogoni Katowice, BOP Gdańsk i ŁKS Łódź. Z przejściem do tego
ostatniego klubu wiąże się kolejna historia.
Grając jeszcze w Gdańsku, jego drużyna zmierzyła się z załogą
angielskiego statku ''Fort Bourbon'', który zawinął do tamtejszego
portu. - Wygraliśmy 14-0. Anglicy zastanawiali się po meczu, czy
rzeczywiście grali z Polakami, czy np. mocnymi wtedy Węgrami - wspomina
Hogendorf. Tuż po wojnie zaczęło się podpisywanie deklaracji na grę w
danym klubie. Wówczas zaczęło się także ''polowanie'' menedżerów
piłkarskich. ''Słynną rzeszowską trójkę'', grającą w Gdańsku (Hogendorf,
Baran, Łącz) chciał pozyskać ŁKS Łódź. - Przez trzy dni chodzili za nami
przedstawiciele łódzkiego klubu.
Zapraszali nas do nocnego lokalu, gdzie
śpiewała specjalnie dla nas primadonna warszawskiej operetki, Beata Artemska
(na zdjęciu). Panowie z Łodzi właśnie przy pomocy pani Artemskiej nawiali
nas do przeprowadzki do ŁKS-u. My stanowczo odmawialiśmy, bo w Gdańsku
mieliśmy wyśmienite warunki. Mieszkaliśmy w odrestaurowanej willi, na
której napisaliśmy ''Raj kawalerów''. Często gościliśmy kibiców, którzy
cieszyli się, że mają takich piłkarzy - opowiada pan Tadeusz. Pewnego
wieczoru, tuż przed decydującą batalią o awans do I ligi, łódzcy
wysłannicy nieco się zdenerwowali. - Od naszego transferu zależało, czy
ŁKS zagra w I lidze. Po raz kolejny zaprosili nas do nocnego lokalu.
Kelner przyniósł dobre wino, potem wsiedliśmy do amerykańskiego,
czarnego forda, trochę zaszumiało nam w głowach... Gdy obudziliśmy się
na drugi dzień, na ulicach zobaczyliśmy... tramwaje i zorientowaliśmy
się, że jesteśmy w Łodzi. Ostatecznie zdecydowaliśmy się podpisać
deklarację na grę w ŁKS, potem jeszcze dostaliśmy ''zaskórniaka'' i
takim sposobem trafiliśmy do Łodzi, gdzie wówczas przeniosło się z
Warszawy całe życie kulturalne, ponieważ stolica była niemal doszczętnie
zniszczona - kontynuuje były zawodnik Resovii.
Ostatni sezon, jako czynny zawodnik, Hogendorf spędził w Stali Rzeszów,
gdzie był grającym trenerem. Na stadion przy obecnej ulicy Hetmańskiej
sprowadził go przyjaciel z dawnej Resovii- Józef Wróbel, któremu miał
pomóc w awansie do II ligi. - Moim zawodnikiem był m.in. obecny
prezydent Rzeszowa, Tadeusz Ferenc. Nie dawno otrzymałem od niego
zaproszenia na setne urodziny do ratusza. Prezydent Ferenc żadnej pracy
się nie boi, bo jak wyszedł w sporcie spod ręki Hogendorfa to i w życiu
da sobie znakomicie radę - komplementuje obecnego prezydenta miasta
Tadeusz Hogendorf.
Tuż
przed spotkaniem z kibicami, jego główny bohater miał okazję zwiedzić
wyremontowany obiekt i budynek klubowy Resovii. - Jestem pod dużym
wrażeniem tego, co zobaczyłem: eleganckie krzesełka, nowy tartan, kryta
trybuna. Podczas gdy ja grałem w piłkę, nie było takich warunków.
Stadiony były ubogie, szatnie mieliśmy na polu, pod drzewami. Po meczu
wodę przynosiliśmy we wiadrach, żeby móc się umyć. Jak graliśmy mecz z
Ukrainą we Lwowie, to połowa drużyny miała porysowane i zakrwawione nogi
od korków Ukraińców. Buty były robione przez szewca, a korki przybijało
się... gwoździami. W czasie meczu zdarzało się, że gwoździe bardzo
często raniły piłkarzy - wspomina były piłkarz. Tadeusz Hogendorf
rozegrał w reprezentacji Polski 10 spotkań (7 w drużynie A i 3 w
drużynie B). - Za moich czasów w reprezentacji, graliśmy bardzo mało
spotkań - 2, 3 w roku. Ogromny problem stanowiły wówczas dojazdy na
mecze. Nie było dróg, mosty były zniszczone, kolej jeździła objazdami.
Na mecz z Jugosławią do Belgradu jechaliśmy trzy doby. Mieliśmy
zarezerwowany cały wagon, który był przyczepiany do różnych pociągów.
Gdy wreszcie wysiedliśmy na dworcu w Belgradzie, zobaczyliśmy na afiszu,
że za dwie godziny gramy mecz. Wyszliśmy na boisko niemal prosto z
pociągu i do przerwy przegrywaliśmy 0-7. W drugiej połowie zagraliśmy
już nieco lepiej, ale strzeliliśmy tylko jedną bramkę. Innym razem, gdy
lecieliśmy np. na mecze do Bukaresztu, Sztokholmu czy do Kopenhagi, to
przemieszczaliśmy się wojskowymi Dakotami, siedząc na ławeczkach, tak
jak spadochroniarze. W kraju na mecze jeździliśmy dużymi ciężarówkami -
amerykańskimi Fordami. W takich warunkach przyszło nam grać... W życiu
Tadeusza Hogendorfa są trzy pasje: piłka nożna, muzyka poważna i
turystyka. To właśnie muzyce pan Tadeusz poświęcił znaczną część swojego
życia. Jest zagorzałym melomanem, sam gra na pianinie. Niedawno otrzymał
dyplom ''50-letniego stałego bywalca Rzeszowskiej Filharmonii'', w
której ma zarezerwowane swoje miejsce. - Staram się być na każdym
koncercie w filharmonii oraz na przedstawieniach w teatrze im. Wandy
Siemaszkowej. Teraz mam problem, bo koncerty w filharmonii pokrywać się
będą ze Spotkaniami Teatralnymi ''u Siemaszkowej'', ale jakoś z tego
wybrnę. Jestem także stałym bywalcem Festiwalu Muzycznego w Łańcucie.
Jak człowiek słyszy Mozarta, Beethovena, Czajkowskiego, to się dusza
raduje. Kilka dni temu zrobiłem rezerwację do Krynicy na jubileuszowy
koncert Bogusława Kaczyńskiego. To wielka figura muzyki klasycznej, więc
muszę tam być - mówi z wielkim zapałem Tadeusz Hogendorf.
Kolejną pasją byłego zawodnika Resovii są podróże. - Co roku musiałem
gdzieś wyjechać, a że z pieniędzmi nie było większych kłopotów,
zwiedziłem kawał świata. Byłem m.in. na greckich wyspach, na Węgrzech, w
Jugosławii, Bułgarii i wielu innych państwach. Byłem także na Majorce,
gdzie miałem okazje zwiedzać klasztor i komnaty, w których mieszkał
Fryderyk Chopin, a obok jego wielka miłość, George Sand z dwójką dzieci.
Do dziś stoi tam czarny, długi fortepian, na którym grał Chopin. Dużo
podróżowałem także z drużynami piłkarskimi. To były wielkie przeżycia,
poznało się wielu wspaniałych ludzi - wspomina pan Tadeusz. Tadeusz
Hogendorf na każdym kroku podkreśla przywiązanie do Resovii i młodzieży.
To właśnie o Resovii pisał pracę magisterską na warszawskim AWF, później
przez wiele lat uczył w rzeszowskich szkołach. - Bardzo lubię młodzież.
Młodym ludziom na każdym kroku powtarzam, żeby nie bali się piłki, żeby
ją kochali, żeby poszli moim śladem, a będą na pewno szczęśliwi. W życiu
jest czas na wszystko: na kulturę, muzykę, sport, miłość i romanse. To
jest właśnie cały urok życia - opisuje były piłkarz. Nie sposób się z
panem Tadeuszem nie zgodzić. Jak sam mówi, nie żałuje tego, co zrobił i
czego dokonał. - Mam już 88 lat i mogę z czystym sumieniem stwierdzić,
że nie zmarnowałem swojego życia.
|