Zmiany
polityczno-społeczne, jakie zaczęły się od początku lat osiemdziesiątych, a
utrwaliły ostatecznie po 4 czerwca 1989 roku, najboleśniej odczuły kluby
piłkarskie w całej Polsce. Na Podkarpaciu zmiany najboleśniej odczuł jakże
zasłużony nie tylko dla regionu Fabryczny Klub Sportowy Stal Mielec, dotowany
przez władze centralne, głównie przemysł lotniczy i inne gałęzie narodowej
gospodarki. Z dnia na dzień okazało się nie tylko w Mielcu, że dotychczasowi
działacze sportowi, tak naprawdę byli nimi gdy dostawali finansową pomoc z
państwowej kasy. Gdy tego zabrakło, w gruzach legły ich świetne podobno pomysły
i możliwość, jak dotąd opisywano, kreatywnego działania dla dobra sportu?! Nie
mogli się odnaleźć w nowej, skomplikowanej nie tylko dla sportu, rzeczywistości.
Przyzwyczajeni tyle lat do sprawowania władzy w klubach, nie bardzo mieli ochotę
na opuszczenie przegranego już pola sportowych bitew o lepsze jutro. Tam, gdzie
działacze wychowani w dawnej rzeczywistości, pośpiesznie opuścili klubowe
stołki, następcy nie mieli koncepcji, co robić na dłuższą metę, aby było
przynajmniej nie gorzej, jak dotąd bywało. Owszem, błysnął ten i ów "sportowy
uzdrowiciel", realizujący bardzo podejrzane cele. W ten sposób mieliśmy na
krótko w Polsce całe zatrzęsienie pseudodziałaczy i podejrzanych
biznesmenów. Na Podkarpaciu mogliśmy zachłystywać się wizjonerstwem
Niemca Thomasa Marthela w Mielcu lub Zbigniewa Zarębskiego w Krośnie.
Przewiało jednak tych ludzi, chociaż ulegaliśmy złudnym mirażom, gdyż
wydawało się, że nowe w krajowym sporcie wcale nie musi być gorsze od
tego starego...
Wydaje mi się jednak, że problem szczególnego upadku piłkarstwa na
Podkarpaciu ma znacznie głębsze podteksty i przyczyny niż tylko w tym,
że na krótko przeniknęli do niego mało odpowiedzialni ludzie. Kluby,
dotąd prawdziwe molochy wielosekcyjne, nie umiały dokonywać radykalnych
zmian w swoich strukturach. Dość późno zdecydowały się na przekazywanie
stadionów we władanie miast lub patronackich zakładów pracy. Kiedy
chciały to czynić, władze miasta nie miały na to większej ochoty, a
zakłady pracy przestały istnieć lub mieć pieniądze na przyjmowanie
obiektów sportowych. Nie umiano też dokonywać przeorganizowania tych
sekcji, które wymagały szybkiego uzdrowienia lub po prostu całkowitej
likwidacji.
Pamiętam, jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych, sekcja piłki
nożnej CWKS Resovia sprzedała, dzisiaj można zdradzić tajemnicę
poliszynela, Janusza Huberta Kopcia do Legii Warszawa za jeden ówczesny
miliard i czterysta tysięcy złotych. Złośliwi i dobrze poinformowani
twierdzili, że istotnie Legia dała o czterysta tysięcy złotych więcej,
ale nie dociekajmy dzisiaj, kto ewentualnie mógł "rozchodować" tę
dodatkową kwotę... Za przejście piłkarza Mariusza Błażeja do Zawiszy
Bydgoszcz, Resovia otrzymała osiemset tysięcy złotych. I co z tego
wynikło? Dla sekcji piłkarskiej klubu z Rzeszowa o barwach
biało-czerwonych "pasiaków" nic lub prawie kompletnie nic! Ówcześni
włodarze tego klubu zadecydowali, że pieniądze pójdą do wspólnego
garnuszka i pożywią wszystkich. Żywiła się więc dogorywająca
administracja, a także potrzebujące wsparcia sekcje siatkówki i
koszykówki. Za to, jak władze województwa przekazały na potrzeby Resovii
w 1993 roku kwotę trzystu tysięcy złotych, felietonista dawnego "Tempa",
Jerzy Wicherek, grzmiał z krakowskich wyżyn w stronę maluczkiego "Rzeszówka":
- Jak znam sportowe życie, pieniądze te otrzymają II-ligowi (jeszcze
wówczas) kopacze na premię za chęć uratowania się przed degradacją... A
tak naprawdę, zdradzę kolejną tajemnicę sprzed dziesięciu przeszło lat,
tych pieniędzy Resovia nigdy nie dostała! Władze wykonały majstersztyk
zachowany przed wścibskimi dziennikarzami. Przelały pieniądze z powrotem
do własnego budżetu, rozdzielając je między tymi, którym Resovia
zalegała z opłatami. Dostał kasę ZUS, Urząd Skarbowy, Zakład
Energetyczny i MPEC... Resovia nie dostała ani grosza, więc chyba
dlatego piłkarze zostali zdegradowani?!
Jaki z tej powiastki morał? Taki, że najlepiej mają się kluby
jednosekcyjne. Te, które szybko to zrozumiały, uniknęły finansowej
zapaści...
W Anglii istnieją tylko dobre kluby piłkarskie lub żużlowe, albo rugby,
czy też lekkoatletyczne. Przypadki istnienia kilku dobrych sekcji np. w
Realu Madryt, Barcelonie, czy w Grecji, należą do rzadkości.
My w Polsce i na Podkarpaciu też, musimy zdecydować co ważniejsze:
zachowanie tradycji, czy ratowanie istnienia klubu jako takiego za
sprawą istnienia tylko jednej sekcji?
Tylko poszczególne sekcje mogą stać się obiektem pomocy ze strony tak
słabego biznesu, jaki mamy na Podkarpaciu. Smutne to, ale niestety,
prawdziwe...
|