Piłkarze
Resovii długo pozostawali w cieniu siatkarzy i koszykarzy. Latem 1977 roku to
się zmieniło.
Bez tego awansu nie byłoby późniejszych ligowców i reprezentantów Polski: Jacka
Bąka, Wieśka Ciska i paru innych zdolnych chłopaków – podkreślają bohaterowie
najbardziej dramatycznego meczu w nowożytnej historii Resovii. 40 lat temu
zremisowali pod Wawelem z Cracovią, wprowadzając najstarszy rzeszowski klub do
bardzo mocnej wówczas II ligi.
Gdy piłkarze Resovii bezskutecznie, co rok, próbowali sforsować bramę z napisem
„druga liga”, siatkarze i koszykarze tego klubu mogli się już pochwalić tytułami
mistrzów Polski. Aż nadszedł czerwiec 1977 roku, wyjątkowa – jak się okaże w
przyszłości – data w historii piłkarskiej sekcji. W redakcji Super Nowości
gościliśmy trzech bohaterów tamtych wydarzeń. Każdy z nich inaczej zapamiętał
spotkanie z Cracovią.
-
Niewiele mieliśmy sytuacji, ja próbowałem przerzucić piłkę nad bramkarzem, ale
się nie udało. Walczyliśmy jak lwy, sentymentów nie było, choć grałem przeciwko
kilku swoim dawnym kolegom z Unii Tarnów. Z uwagi na tor kolarski okalający
boisko ciężko było grać na czas. Co wybiliśmy piłkę, to ta wracała. Pierwsze i
ostatnie minuty to było oblężenie naszej bramki, ale jakoś przetrwaliśmy. My
płakaliśmy ze szczęścia, moi tarnowscy kumple z rozpaczy
– wspomina Jerzy Bogdanowicz.
25 tysięcy ludzi na trybunach, chóralne śpiewy, mnóstwo kibiców z Rzeszowa z
flagami. W takiej atmosferze wcześniej nie graliśmy i, co tu kryć, początkowo
trzęsły nam się nogi. Sytuacja była jasna: Cracovia musiała zwyciężyć, nam do
awansu wystarczał remis. W pierwszej rundzie u siebie przegraliśmy z „Pasami”.
Mój teść stwierdził wtedy: chłopcze, współczuję. Spotkały cię dwie tragedie:
przegraliście z Cracovią i urodziła ci się córka, a nie syn
– śmieje się Stanisław Urban.
Na głównego aktora krakowskiego dreszczowca wyrósł Henryk Chruściński, który
bronił jak w transie, doprowadzając miejscowych kibiców do łez. Pięknie to
odmalował Krzysztof Bazylow w „Przeglądzie Sportowym”: „Jeszcze jeden
gigantyczny zryw. Znowu rzut rożny, zamieszanie i któryś z krakowian mocno
uderza głową piłkę, kierując ją tuż obok lewego słupka do bramki. Widownia zrywa
się. Trwa to ułamek sekundy, z gardeł wyrywa się okrzyk Jeeeeest!! Chruściński
nie ma żadnej szansy, strzał z bliska, mocny, a poza tym oddany w dużym tłoku.
Tej piłki nie można nawet dobrze zobaczyć, chyba, że w siatce. Ale w tym ułamku
sekundy kibice widzą coś jeszcze, czemu praktycznie nie można uwierzyć. Bramkarz
gości – właściwie nie mający prawa nawet drgnąć – jednak interweniuje. Wykonuje
powietrzną robinsonadę i… nie wybija piłki na rzut rożny, on ją łapie, po prostu
łapie!! Na trybunach szok. Tuż za mną ktoś jęczy trzymając się za głowę. Boże,
jak on to zrobił, przecież nie miał prawa, Boże, Boże!”.
-
Koledzy żartowali, że pomógł mi cios, jaki otrzymałem od rywala już w piątej
minucie. Ale coś w tym było
– przyznaje Henryk Chruściński. –
Po odzyskaniu przytomności broniłem jak natchniony. Pamiętam jak sędzia Brunon
Piotrowicz z Cieszyna nachylał się nade mną z wysuniętą dłonią i kazał liczyć
palce. Panie, wariata ze mnie robisz. To nie ring
– wypaliłem i wróciłem na boisko.
Zbigniew Maćkowiak, który dołączył do drużyny już w II lidze, pamięta wizytę w
gabinecie lekarskim prof. Lesława Grzegorczyka, legendarnego działacza Resovii.
–
Nagle profesor mówi: pokażę ci, jak Heniek dostał piłką w twarz i rzucił się na
podłogę, z zapałem odgrywając boiskową scenę z Krakowa. Rozglądam się niepewnie
na boki, poczekalnia pełna ludzi, ale pan Grzegorczyk to był kibic z krwi i
kości. Resovia była dla niego najważniejsza
– cmoka z uznaniem Maćkowiak.
Gdyby Chruściński miał słabszy charakter, różnie mogło być z tym decydującym
meczem. –
Przygotowywaliśmy się na zgrupowaniu w Bukownie, gdzie pojawili się
przedstawiciele Cracovii. Podchodzili, składali propozycje, ale nie ze mną takie
numery!
– podkreśla wychowanek Resovii. –
To była moja czwarta próba awansu do drugiej ligi i chyba ostatnia. Kolejnego
niepowodzenia nie zdzierżyłbym
– zarzeka się.
Kluby, nawet te dużo poważniejsze od Resovii, nie zawsze doceniają swoich
wychowanków. Główną nagrodą za awans do II ligi były talony na małego fiata.
Dostali wszyscy, oprócz Chruścińskiego. Bohater wiktorii sprzed 40 lat nie chce
wracać do tematu, ale naciskamy i w końcu zgadza się opowiedzieć, jak było. –
Byłem rozżalony, pomyślałem: ja wam wszystkim pokażę. Zebrałem swoje
oszczędności, resztę pożyczyłem od rodziny, kumpla z zespołu i kupiłem
jugosłowiańską zastavę. Mało kto zna tę historię, do dziś ludzie myślą, że to
Resovia uhonorowała mnie taką „bryką”.
– Chruściński uśmiecha się znacząco. Pamiątki po słynnym meczu nie widać, ale
faktem jest, iż bramkarz Resovii, udzielając na gorąco wywiadu redaktorowi
Andrzejowi Szelągowi, został trafiony butelką przez rozzłoszczonego kibica
Cracovii, doznając uszczerbku na „jedynce”.
Jak resoviacy świętowali sukces? Pierwszy przystanek zrobili w tradycyjnym
miejscu: pod Rogaczem w Brzesku – tam strzeliły korki od szampana. Coś
mocniejszego wypili w słynnym Piekiełku w Hotelu Rzeszów, towarzystwo zabawiał
m.in. czeski piosenkarz i wodzirej Josef Laufer. –
Trzy dni żony nas szukały
– puszczają oko starsi dziś panowie.
Na pierwszy mecz Resovii ze spadkowiczem GKS-em Tychy przyszło 8 tysięcy ludzi.
Trenera gości Aleksandra Brożyniaka przywitano okrzykami: „Oddaj
buty”
i „Brożyniak
fuj”.
Jak donosił obecny na trybunach dziennikarz Janusz Klich, porządku na stadionie
strzegło 30 porządkowych, 30 milicjantów i 30 żołnierzy. Kibice byli zadowoleni,
beniaminek zremisował 1-1 po trafieniu Mariana Szaramy. Następnie były
zwycięstwa nad Wisłoką Dębica, BKS-em Bielsko-Biała i Siarką Tarnobrzeg oraz
wyjazdowe porażki z GKS-em Katowice i Górnikiem Wałbrzych. –
Utrzymywaliśmy się w czołówce, co było nie lada sztuką, bo wtedy w drugiej lidze
takich jak my totalnych nowicjuszy się nie spotykało. W końcu przyszedł jednak
kryzys i zimą zmieniono trenera. Witolda Szygułę zastąpił Jacek Machciński
– przypomina Bogdanowicz.
Trenerzy. Zasłużyli, by w tej opowieści poświęcić im kilka akapitów. Szyguła
wprowadził Resovię do II ligi, mając 37 lat. To była jego pierwsza samodzielna
praca. –
Wielki chłop, były bramkarz reprezentacji i śląskich klubów. Miał posłuch. Jak
ryknął, to w szatni zapadała cisza
– zaznacza Chruściński.
Ryszard Latawiec, asystent Szyguły, przez wiele lat bronił resoviackich barw. –
Był świetnym organizatorem i spokojnym, mądrym facetem. Potrafił łagodzić
napięcia, często sprawdzał się w charakterze rozjemcy
– mówi Stanisław Urban. Jednak Resovię na wyższy poziom wprowadził ten trzeci,
czyli Machciński. Zanim trafił do rzeszowskiego klubu, pracował z sukcesami w
Widzewie i Łódzkim Klubie Sportowym. –
Zmienił zajęcia. Już nie biegaliśmy do upadłego, lecz klepaliśmy piłeczkę.
„Dziadek” i co jakiś czas 100 m na pełnym gazie
– wspomina Urban.
-
Gdy grałem w Unii, na mecze jechało się w tym samym dniu. A w Resovii
profesjonalizm: na mecz podróżowało się wcześniej, wszyscy jedzą to samo, sauna,
masaż, odpoczynek
– kiwa głową z uznaniem Bogdanowicz. –
W dużym stopniu to zasługa Machcińskiego. To był wizjoner z autorytetem
– dodaje Maćkowiak.
Co dziś porabiają autorzy sukcesu sprzed 40 lat? Stanisław Urban, Ryszard
Latawiec i Jerzy Daniło przebywają w USA. Adam Sochacki i Bogdan Siorek
wyemigrowali do Austrii, a Sergiusz Siekieryn do Niemiec. Marian Szarama mieszka
w Ostrołęce, Franciszek Gryla wyjechał na Śląsk, a los Romana Jurasza nie jest
znany. W Rzeszowie pozostali: Jerzy Bogdanowicz, Józef Janicki, Zbigniew Trzyna,
Adam Pielach, Stanisław Róg, Henryk Chruściński i Marek Grzyb. Trener Witold
Szyguła oraz trzech piłkarzy: Ignacy Lewandowski, Wiesław Kucaj i Janusz Szarek
– nie żyją.
Przy okazji warto przypomnieć też nazwiska pracowników klubu z tamtego okresu.
Prezesem Resovii był Edward Słowik, kierownikiem sekcji Emil Kotelnicki,
kierownikiem technicznym Józef Poleski, kierownikiem drużyny Józef Jodłowski,
lekarzem Eugeniusz Dąbrowski.
|