Edward
Lewanda - człowiek, z którym nieodłącznie kojarzy się nazwa Resovii i jeden z
nielicznych już, którzy swoją pracą przez kilkadziesiąt lat tworzyli jej
historię. Zmieniali się ludzie, zmieniały się czasy, a on i jemu podobni
fanatycy trwali na swych "szarych" stanowiskach.
Do pracy przy ulicy Sportowej namówił go ówczesny prezes Władysław Hess. Znalazł
zatrudnienie w magazynie sprzętu sportowego w charakterze, cytując umowę zawartą
w dniu 1.03.1957 r. "pracownika fizycznego, jako gospodarz sprzętu sportowego".
Były to czasy, w których szanowało się pracę. Nic dziwnego, że pan Edward
zaczynał pracę jako pierwszy, a kończył ostatni. Bywało, że późną nocą. Gdy
wymagała tego sytuacja i klub był w potrzebie, przeistaczał się w porządkowego,
kosiarza, malarza, konserwatora itd. Nic wiec dziwnego, że klub funkcjonował w
oparciu o wąskie grono "zapaleńców", żeby wspomnieć z tego okresu (przełom lat
50. i 60.), oprócz prezesa Władysława Hessa - Wincentego Inglota, Wandę
Bandasiewicz, Jóezefa Majkę, Tomasza Pańczyszyna, pana Szymaszka.
Przeszedł kolejne szczeble w hierarchii zawodowej - starszego magazyniera i
kierownika magazynu. Spędził tu kilkanaście lat do 1979 roku, bowiem zdrowie nie
dopisywało, znalazł się na zasłużonej emeryturze, ale nie odszedł z klubu.
Został pracownikiem fizycznym na pół etatu, co wcale nie oznaczało zmniejszenia
zakresu obowiązków czy czasu pracy, bo praca dla pana Edwarda to nie przymus,
ale rodzaj służby dla środowiska i ludzi, których znał i szanował. A przewinęło
się ich w osobach prezesów (m. in. Hess, Słowik, Kadow) trenerów (Hogendorf,
Anioł, Zwoliński, Walczak, Kruk, Brzezańczyk) i zawodników niemało.
Edward Lewanda - legenda stadionu Resovii, foto: I. Gałuszka (AZ)
Szczególnie lubił piłkarzy, którym np. znając ich upodobania serwował po
treningach oranżadę, mleko, śmietanę, dla starszych bywało i piwo. Ale inni to
byli ludzie, inna mentalność. Aktualnie pan Lewanda jest "szefem" boiskowego
zegara, który obsługuje podczas każdego meczu piłkarzy Resovii. Jest to ostatnia
nić łącząca go aktywnie z "jego" Resovią (definitywnie zakończył pracę zawodową
30 kwietnia 1990 r.). Rzeczywiście jego, bo gdyby nie autentyczny sentyment i
przywiązanie dawno by odszedł, choćby do Waltera czy Stali, gdzie chciano go
"skaperować".
Trzydzieści kilka lat życia oddane temu klubowi to wystarczająco dużo by
utożsamiać się z jego historią, a jednak zbyt mało, by ludzie umieli to docenić.
Owszem, jest dumny ze Złotego Krzyża Zasługi, Medalu 40-lecia PRL czy złotej
odznaki z zasługi w pracy związkowej i zawodowej, ale czy równoważą one tę
piękną, wieloletnią "służbę"? 360-tysięczna renta zamyka materialne aktywa jego
życia. Z drugiej zaś strony rozmawiając z tym człowiekiem wyczuwa się
zadowolenie z życia i dobrze spełnionego obowiązku. Optymizm, skromność i
poczucie humoru dodają tej postaci dodatkowego kolorytu. Są to przymioty,
których nie da się porównać z żadnym medalem czy orderem.
Niech ta historia będzie również ukłonem w stronę całej rzeszy ludzi z tego
samego pokolenia, szczerze oddanych Resovii, związanych z rzeszowskim
klubem sercem, a nie stanowiskami czy honorami. Tym bardziej, że zostało ich już
niewielu.
Edward Lewanda zmarł 17 maja 1994 r. w Rzeszowie (przyp. resoviacy.pl)
|