Janowa
Dolina, 8 sierpnia 1937 r. Wydarzenia, które rozegrały się wtedy w
zagubionej na Kresach małej wołyńskiej mieścinie zburzyły dokumentnie
i na długi czas spokój mieszkańców prowincjonalnego Rzeszowa (ówczesna
prasa z obowiązku niejako łączyła nazwę naszego miasta z
przymiotnikiem „prowincjonalny”), odebrały spokojny sen dobre
samopoczucie i w ogóle równowagę ducha. „Hiobowa wieść o klęsce
Resovii- jak pisał „Telegram Sportowy”- przyjęta została najpierw ze
zdziwieniem, potem z niedowierzaniem i wreszcie ze skrajną rozpaczą.”
Minęło 27 lat (artykuł z 1964 r.- przyp. resoviacy.pl) od
tamtych wydarzeń. Fakty przemieszały się z anegdotą, wydarzenia
z legendą sportową, ale mimo to „stara gwardia” resoviaków z wypiekami
na twarzy wspomina dni chwały i jeden- właśnie ten z Janowej Doliny-
dzień klęski swojej drużyny. Ze starych kronik „kochanej Resovii”
spróbujmy więc odtworzyć przebieg wypadków.
Zaczęło się wczesną wiosną, gdzieś pod koniec marca, kiedy to do
Rzeszowa przyjechały na rozpoznanie dwa
krakowskie zespoły- Wawel i Zwierzyniecki, i oba poniosły z
Resovią druzgocące klęski 5:1 i 8:1. Środkowa trójka. Środkowa trójka
ataku gospodarzy: Baran, Wróbel, Hogendorf- zdobyła w tych meczach
komplet 13 bramek. „Resovia będzie bardzo groźna”- pisała prasa
sportowa przed wznowieniem rewanżowej rundy spotkań w mistrzostwach
lwowskiej ligi okręgowej.
Jakoż i nie pomyliła się. 18 kwietnia rozpoczęły się mistrzowskie
mecze. Pierwsze spotkanie i pierwsze zwycięstwo (5:2
nad silnym zespołem Ukrainy) było sygnałem, że w niedocenianym
Rzeszowie znalazł się zespół zdolny zagrozić pretendentom do tytułu
mistrzowskiego. W tydzień później doznaje klęski w meczu z Resovią
lwowski RKS („Młodziutki Baran zaprezentował się jako talent
najczystszej wody, posiada już wszystko absolutnie, co dobry piłkarz
posiadać powinien. Trzeba sobie tedy życzyć- pisał wspomniany już
„Telegram”, ażeby otrzymał on należytą opiekę i wyrósł, tak jak na to
zasługuje, na wielkiego gracza”.)
Seria sukcesów była coraz dłuższa. Rzeszowianie pokonali Lechię,
rozgromili rezerwę Pogoni, wygrali w rewanżowym pojedynku z Ukrainą,
wysoko pokonali drużynę Sokoła, do tego doszło kilka remisów, jedna
zaledwie porażka i wreszcie „mając 2 punkty awantażu”, Resovia zdobyła
mistrzowski tytuł, a równocześnie prawo uczestniczenia w eliminacjach
o wejście do ligi państwowej.
„Prowincja górą!- pisała prasa. Mistrzem została Resovia-
niespodziewanie i rewelacyjnie, ale bez zastrzeżeń, zasłużenie. Nie
stało się wprawdzie zadość lokalnym ambicjom, że w bój o ligę poszła
drużyna prowincjonalna, ale mimo wszystko nasze aspiracje skupiły się
teraz dookoła beniaminka rzeszowskiego”.
A Rzeszów szalał ze swoimi piłkarzami. Nastroje te jeszcze bardziej
podniecała prasa, rozpisując się na całych kolumnach o piłkarzach
Resovii.
„Natchniona środkowa trójka ataku: groźny przebojowiec i strzelec
Baran, doskonały „dribler”- Wróbel, świetny technik- Hogendorf...”,
„Nieoczekiwana wielkość Resovii...”, „ Rzeszowiacy śmiało sięgnęli po
berło mistrzowskie”- oto kilka próbek ówczesnych publikacji.
29 czerwca rozpoczęły się walki o awans. W grupie Resovii była Unia
Lublin, Rewera Stanisławów i Strzelec Janowa Dolina. Na pierwszy ogień
poszli wojskowi piłkarze z Lublina i na zajutrz po ich występie nad
Wisłokiem czytano w gazetach: „ Unia została zgruchotana formalnie-
jeśli wolno się tak wyrazić- w stosunku wykluczającym wszelką dyskusję
8:0!” Dodajmy do tego od siebie, że „natchniona środkowa trójka”
zdobyła w tym meczu 7 bramek (Hogendorf 3, Wróbel i Baran po 2, ósmą
strzelił Wieder). „Zawody zgromadziły w prowincjonalnym Rzeszowie
rekordową ilość publiczności w liczbie 2500 osób. Na podkreślenie
zasługuje po dżentelmeńsku i fair przez cały czas prowadzona gra, co w
zawodach o mistrzostwo jest zjawiskiem niezwykle rzadkim”. Święta
racja- dopiszmy na marginesie...
11 lipca- drugi wielki sukces. Resovia gromi Rewerę na jej boisku 5:0!
Sensacyjny przebieg zawodów- mecz przerwany w 70 minucie, publiczność
wkracza na boisko, sędzia omalże nie zostaje zlinczowany... Baran- 3
bramki, Hogendorf- 1 i jedna samobójcza.
„Znieśli Unię, rozgromili Rewerę, kolej na Strzelca...” O Resovii
piszą teraz wszyscy. Krzykliwe sprawozdania, buńczuczne komentarze
lokalnej prasy, felietony, ba- całe opowiadania.
Nie wytrzymał tej dawki sam kapitan związkowy PZPN, słynny
internacjonał Cracovii, z lat dwudziestych- Henryk Kałuża i przyjechał
do Rzeszowa na mecz ze Strzelcem. „Wobec ogólnego upadku poziomu
piłkarstwa- skarżył się Kałuża dziennikarzom- zmuszony jestem szukać
nowych zawodników do reprezentacji. Z graczy prowincjonalnych wchodzą
w rachubę Baran i Hogendorf z Resovii.”
Niestety Kałuża nie był zachwycony poziomem spotkania. Zamiast ogólnie
przewidywanej wysokiej victorii, gospodarze z trudem i raczej
szczęśliwie wygrali 2:1, strzelając decydującą bramkę w ostatnich
minutach meczu. Wyraźnie zdegustowany Kałuża tak mówił o postawie
gospodarzy: „System Resovii uważam stanowczo za niedobry i zły.
Skrzydła nie stoją na swojej pozycji, a trójka środkowa gra w zbyt
bliskim dystansie. Możliwe, że czasami tak grać jest dobrze, ale na
ogół system ten zawodzi...”
Nic dodać, nic ująć. Po blisko 30 latach skrzydła Resovii też „nie
stoją na swojej pozycji, trójka środkowa gra w zbyt bliskim
dystansie”. W ogóle wypowiedzi Kałuży zdumiewają dzisiejszego
czytelnika trafnością obserwacji: „Pobyt w lidze państwowej- mówił
największy strateg polskiego futbolu – nie jest usłany różami. Trzeba
bowiem stworzyć budżet wydatków i dochodów , ponadto nasuną się
jeszcze inne trudności. Rzeszów wraz z okolicą dostarczyć musi stałą
publiczność meczową. A trzeba wiedzieć, że w razie niepowodzenia
publiczność odwraca się od swych faworytów, zapominając o dawnych
powodzeniach i tym samym przestaje ich popierać.” Zaiste prorocze
słowa. Jak ulał pasują do rzeszowskiej Stali...
Ciężko wywalczone zwycięstwo nad Strzelcem zakończyło, niestety serię
sukcesów Resovii. W tydzień później drużyna doznała porażki w Lublinie
1:4 (1:0); dwa rzuty karne dla gospodarzy, nieuznana bramka Barana
przy stanie 1:0, w ogóle dużo sprzecznych opinii i ogólny niesmak.
Gorzej, bo w rewanżu z Rewerą „natchniona trójka” znów zagrała słabiej
i dopiero w dramatycznej końcówce ze stanu 1:3 dla gości wyciągnęła na
remis 3:3. Tak więc w nienajlepszych nastrojach, ale w roli faworyta
wyjechała Resovia na decydujące zawody do Janowej Doliny.
To był dopiero mecz. „Od momentu przyjazdu Resovii już do Kostopola
różni wysłannicy KS Strzelec otwarcie grozili, że temu złamią nogę,
innemu rękę, ten zaś nie wyjedzie z Janowej Doliny cały itd.”- notuje
kronikarz. Rzeczywiście kibice Strzelca nie rzucali słów na wiatr i
wszystko zostało starannie zaplanowane. „Na meczu działy się
dantejskie sceny, nie notowane dotąd w kronikach. Sędzia kapitan
Dziewulas z Łucka przedłużył pierwsza część gry o 4 minuty i
podyktował w tym czasie rzut karny przeciwko Resovii. Rozognienie
umysłów- cały czas cytujemy za prasą sportową- przybierało formę
niespotykaną nawet na arenach hiszpańskich. Przy każdej decyzji
sędziego na niekorzyść Strzelca padały okrzyki: „Jak nie wisiałeś
dotąd, to będziesz wisiał w Janowej Dolinie.”
W tym samym dniu „hiobowa wieść o klęsce Resovii w Janowej Dolinie”
dotarła do Rzeszowa. Później nadeszły dalsze szczegóły. Krańcowo
sfanatyzowani kibice strzelca urządzili po meczu prawdziwe polowanie
na zawodników przyjezdnej drużyny. „W czasie, gdy Resovia wychodziła z
boiska została ona otoczona przez publiczność. Posypały się
szturchańce, kopniaki, uderzenia laskami, a wreszcie gdy piłkarze w
obawie o własne życie zmuszeni zostali do ucieczki posypał się grad
kamieni, rozszalały zaś tłum rzucił się w pogoń.” Dziennikarz
odnotował również taką ciekawostkę, że „w momencie kiedy bito drużynę
Rzeszowa, nikt z mieszkańców Janowej doliny nie stanął w jej obronie,
a nawet kobiety rzucały kamieniami. Gracze Resovii- Baran, Hogendorf i
Malczewski, którzy resztkami sił dobiegli do lokalu Związku
Rezerwistów, gdzie znaleźli schronienie, na progu stracili
przytomność. Po dość długim czasie zjawiła się też policja.
Podkreślamy znamienny fakt, że posterunkowy P.P., pełniący służbę
stanął po stronie publiczności.”
I tak zakończyła się epopeja Resovii. PZPN zdyskwalifikował wprawdzie
trzech zawodników Strzelca, zamknął boisko w Janowej Dolinie na trzy
miesiące, udzielił nagany zarządowi, ale wynik zatwierdził i to
przesądziło, że mistrzostwo grupy zdobyła Unia Lublin. Nie odegrała
ona zresztą większej roli w turnieju finałowym i o ligi nie weszła.
W Rzeszowie natomiast długo nie było spokoju. Do dziś zresztą przy
wielu okazjach kibice rozprawiają na ten temat, pomstując na wszystko
i wszystkich, a nie dostrzegając tak oczywistych faktów, że „trójka
środkowa dalej gra w zbyt bliskim dystansie”, „skrzydła nie stoją na
swoim miejscu” i że w ogóle droga do ligi „nie jest usłana różami...”
|